Po ubiegłorocznych upiornych pustkach w górach, skorzystaliśmy z łaskawości tych, co nam w tym roku owe góry „otworzyli”, choć przecie, nie musieli.
Przewidując wszelakie kolejne dobrodziejstwa, jakie mają na nas spłynąć w bieżącym roku, rzuciliśmy wszystko, by może ostatni raz delektować się świąteczno – noworoczną atmosferą w idealnych ku temu warunkach.
Górale nagotowali śniegu, pogoda była przecudna, bo z jednej strony jazda na nartach, a z drugiej spacery w kapciach i szlafrokach po śniegu.
Niestety wyjeżdżając, spakowaliśmy ze sobą piękną pogodę i śnieżne krajobrazy, i sprawa się „rypła” tym, co tam pozostali.
W kwestii „patentów”, to mój generator prądu „Yato”- srato, odpalił dwukrotnie, bez urywania sznurka, jak „Hyundai”.
Pracował idealnie przez 6 godzin, ładując akumulatory w budzie, i dając prąd do oglądania „Sylwestra marzeń”, po czym wyzionął ducha.
Pracował 6 godzin, kosztował 7 stów, więc nie ma co narzekać – raptem stówa z hakiem, za godzinę pracy
Wcześniej, jeszcze na platformie startowej, zauważyłem, że mój naprawiany wężykiem „czułek” przestał świecić.
Rozciąłem go, złapałem resztkę nieskorodowanych przewodów, i połączyłem za pomocą kostki z nową obsadką na żarówkę, z kablem.
Całość zabandażowałem , zachlastałem białym klejem poliuretanowym, i wszystko gra.
Zamarzł mi szyberdach, co nigdy dotąd się, nie zdarzyło, więc otworzyłem go dopiero w górach, po kilku dniach odwilży, kiedy potoki pojawiły się tuż pod drzwiami budy, a ze śniegu na stoku wylazła ziemia.
Pół butli gazu propan-butan wystarczyło nam z gotowaniem, i grzaniem, na 6 dni.
Wymiana butli w budzie, to przyjemność w porównaniu z bieganiem po błocie, o 4.00 rano, wśród deszczu i wiatru ( akcentuję na zdjęciach obecność butli z gazem w przedziale mieszkalnym).
Telewizja działała znośnie, aczkolwiek miewała „odbicia”, a ja pianę na ryju.
Sylwester przebiegał „na bogato”, z bezalkoholową wódką, balonikami, i robieniem sałatki jarzynowej.
Nowy Rok powitały fajerwerki nad Białką, które usiłowałem sfotografować.
Parking pod Banią zamienił się, w „zajezdnię autobusową”, a wśród nich jeden, jedyny bohater w budzie – cześć Jego pamięci !
Ów śmiałek przetrwał w niesprzyjającym środowisku, choć wolę nie wiedzieć, jak oni stamtąd wyjeżdżali – popatrzcie na zdjęcia.
Wyjeżdżać , to ja radzę główną drogą, czyli „Zakopianką”, i nie nabierać się, na podpowiedzi nawigacji „Google”, bo można zgubić budę, gdzieś na drzewie, lub płocie.
W moim przypadku w drodze do Warszawy, nawigacja „ G”, okazała się „G” warta, choć jechałem według podpowiedzi.
Ceny biletów, jak dla mnie, to 70 zł na 2 godziny, co zupełnie mi wystarczało.
Ludzi było wszędzie pełno, nic nie przypominało ubiegłorocznej „pustelni”.
Ceny benzyny na najdroższej w Polsce stacji paliw w Białce Tatrzańskiej, okazały się normalne, czyli 5,75 zł/litr.
Patrząc na to, co się dzieje z motoryzacją, to nie przewiduję w najbliższym czasie smartfonów na kółkach, zasilanych paluszkami, i ciągnących budy, lub będących kamperami.
Czarno widzę pozycję karawaningowców, jako „wrogów ludu”, bo używających silników spalinowych.
Komuna zapewne zniszczy kiedyś „widmo wolności”, jakim jest karawaning w znanym mi wydaniu.
Powyższe tłumaczy fakt, że nie wymiękam, i jeżdżę, kiedy tylko mogę, by starczyło na wspomnienia, kiedy ktoś „starszy i mądrzejszy” zahaltuje cały ten ruch.
Zużycie paliwa wyszło mi średnio 12 l/100 km, przy silniku wolnossącym 1,6 l., jadąc 80 km/h, gdzie się tylko dało.
Pozdrawiam noworocznie wszystkich, którym karawaning sprawia frajdę !