Skocz do zawartości

Włoskie wakacje Miodziów


Miodzio

Rekomendowane odpowiedzi

Wróciliśmy już powakacyjnie do domu. Teraz wypada zamieścić na forum relację, czyli co, gdzie, jak i za ile. Chciałbym aby ten opis przekonał tych, co się trochę boją wyjazdów zagranicznych z dziećmi, do spróbowania jednak wyjazdu gdzieś, gdzie cieplej i woda też jakby jakaś gorętsza. Jako, że w zeszłym roku byliśmy w okolicach Ravenny, to w tym roku padło na okolice Triestu i Wenecji, gdyż to mają być kierunki naszych prywatnych wycieczek fakultatywnych (wiem, wiem – komercja i banał, ale kiedyś trzeba to zobaczyć). Poza tym nie jestem tak w 100% pewny holownika - i wiek i ponad 400 tys. kilometrów odcisnęło na nim swoje piętno, więc na dalsze wyprawy przyjdzie jeszcze czas po zmianie auta. Do wyjazdu do Włoch zdopingowały nas też informacje o padających deszczach i chłodzie w innych krajach.

 

Dzień 0

data 12 sierpnia - piątek

Rano podpiąłem przyczepkę do prądu – niech lodówka już pracuje, jednocześnie to jej sprawdzian po zamontowaniu dodatkowego wentylatorka. Rzeczy zapakowane dzień wcześniej, według starannie sporządzonej listy. Lista ta powstawała pod wpływem długich przemyśleń i ubiegłorocznych doświadczeń . O dziwo nawet ciuchy i prowiant dla 5 osób nie wywarły na naszym Knausiku większego wrażenia – wszystko zmieściło się bezproblemowo. Oczywiście w pracy jak to w ostatnim dniu, nerwowo i dużo rzeczy do przekazania.

Jakoś zawsze przed wyjazdem dopada mnie pech. Nie inaczej też jest też tym razem. W zeszłym roku to była padnięta pompa wspomagania w przededniu wyjazdu a teraz o 16.45 przed wyjściem z pracy pęka mi ząb. Oczywiście moja dentystka jest na wakacjach, największa przychodnia dentystyczna nie ma żadnego dentysty na dyżurze, dopiero w nowo otwartym gabinecie przemiła pani doktor w 20 minut rozwiązuje mój problem na tyle że 3 tygodnie powinna taka prowizorka wytrzymać.

 

Dzień 1 – wyjazd

data 13 sierpnia – sobota

stan licznika 0 km

Gliwice - Wiedeń

Wyjazd zaplanowany na godzinę 3.30 rano, przekładamy tylko rzeczy z lodówki turystycznej do lodówki w przyczepie, bo ta od wczoraj załączona i już elegancko schłodzona. Pogoda fantastyczna do podróży 18 stopni, nie pada i mimo małej ilości snu mam wielki zapał do jazdy. Wybieram starą drogę przez Rybnik i Wodzisław aby ominąć płatną autostradę A1 – nie mam viatoll-a. Granicę w Chałupkach przekraczamy dokładnie o 5.03 ze stanem licznika 59 km. Na pierwszej stacji Shella jakieś 700 m po wjechaniu na teren Czech kupuję miesięczną winietę za 350 koron. Droga mija nam jakoś naprawdę bardzo sprawnie i bez przygód, na jednej stacji przed Brnem zatrzymujemy się na jakieś półgodziny, aby załatwić potrzeby i zjeść pyszne bułki przygotowane przez moją wspaniałą małżonkę. Polecam wszystkim drogę przez Czechy.

 

 

post-4917-0-66942300-1314969040_thumb.jpg

 

Trasa ta prawie w całości to autostrada: Ostrava, Olomouc, Brno, Mikolov – jedynie kawałek za Brnem do samej granicy to droga krajowa. I tak o godzinie 8.28 wjeżdżamy na teren Austrii. Szybki zakup winiety na granicy (7,9 Euro) stan licznika 280 km. Na granicy spotykamy jeszcze naszych przyjaciół, którzy po drodze wyprzedzali nas dwa razy – ale oni jadą bez przyczepy i nie do Włoch a do Chorwacji. Dyscyplina w podróży i jeden krótki postój na trasie sprawiają, że na prawie 400 km trasie nie widać jakiejś specjalnej przewagi osobówki nad zestawem (no dobrze – oni wyjechali godzinę później hahaha.gif)

Po stronie austryjackiej zaskakuje mnie nowa autostrada, widać, że drogę do granicy z Wiednia w przyszłym roku już chyba w całości będzie można przejechać autostradą A5. A5 płynnie przechodzi w S1, S2 a potem A23, kierunek cały czas Graz. Zaraz za granicą zaczynają jednak pojawiać się rysy w naszym planie – zaczyna bowiem padać deszcz. A zwiedzanie w deszczu należy dla nas do kategorii średnio przyjemnej. Dojeżdżamy do Wiednia i deszcz zamienia się w potworną ulewę. Próbuję konsultacji co dalej – zostajemy w Wiedniu, jedziemy w Alpy, czy może odpuszczamy i jedziemy prosto do Włoch? Jazda z przyczepą daje taki komfort, to co zrobimy i jaka opcje wybierzemy zależy tylko od nas a nie od terminów i rezerwacji. Jak zwykle jednak nikt nie kwapi się do podjęcia tak ważkiej decyzji i samotnie muszę zadecydować co dalej. Mimo naprawdę sporej ulewy postanawiam jednak zaryzykować i wjechać na camping Wien Süd. Jako, że rozmowy i zastanawianie się co robić trochę trwało, to na camping skręcam ostatnim możliwym zjazdem z autostrady i na recepcji jesteśmy o godzinie 10.50.

Licznik pokazuje dokładnie 375 km. Po wjeździe na camping jak za sprawą czarodziejskiej różdżki nagle deszcz ustaje, ustawiamy jeszcze dach od przedsionka i wtedy zaczyna świecić piękne słońce. Co znaczy mieć nosa do pogody. Wiedeński camping południowy to camping typowo przelotowy, także jak ktoś nie wybrzydza co do parceli to bez problemu znajdzie sobie jakieś miejsce.

 

 

post-4917-0-91961600-1314969298_thumb.jpg

 

Okazuje się, że w recepcji sprzedają tylko karty jednodniowe na wiedeńskie linie, więc podjeżdżamy jeszcze autem do stacji metra (ok. 2 km) i kupujemy dwudniowe bilety, bo taki mamy plan zwiedzania.

Podsumowanie trasy z Gliwic do Wiednia 7 godzin spokojnej jazdy w tym około 1 godzina przerwy.

O godzinie 12 wyruszamy na zwiedzanie miasta, jako, że nie wszyscy go w zeszłym roku widzieliśmy. Z campingu do metra dowozi nas szybko i wygodnie autobus miejski. Po osiagnięciu stacji Wiedeń stoi przed nami otworem. Metro dowiezie nas wszędzie szybko i bezproblemowo. Robimy klasyczny wiedeński przegląd, czyli jedziemy do zabytkowego centrum, tu przechodzimy przez pałac Hofburg, potem handlowym deptakiem podążamy do katedry św. Szczepana, obchodzimy centrum troszkę z boku i w tym roku nasz wybór pada na muzeum w Hofburgu ze skarbcem cesarskim. W zeszłym roku zaliczyliśmy komnaty cesarskie, więc chcemy zobaczyć inne rzeczy. Bilety po 12 Euro za dorosłego, dzieci i młodzież gratis. Ilość, jakość i stan wszystkich udostępnionych zabytków powala na kolana i niestety możemy tylko żałować, że u nas w Polsce przez zawirowania wojenne, okupację i rabunek nie zachowały się tak wspaniałe eksponaty. Podziwiamy między innymi cesarską koronę Świętego Cesarstwa Rzymskiego, austriacką koronę cesarską i mityczny dwu i półmetrowy „róg jednorożca”.

 

 

post-4917-0-61236300-1314969327_thumb.jpg

 

post-4917-0-25176100-1314969353_thumb.jpg

 

post-4917-0-18289400-1314969379_thumb.jpg

 

post-4917-0-76670100-1314969396_thumb.jpg

 

post-4917-0-54992300-1314969441_thumb.jpg

 

 

post-4917-0-13863400-1314969427_thumb.jpg

 

Ostatnim punktem dnia miało być Muzeum Morza, dojeżdżamy do niego po godzinie 17.00 i pan w kasie sugeruje nam jednak aby tak późno nie wchodzić, bo muzeum jest czynne do 18.00 a szkoda nie zobaczyć wszystkiego dokładnie, gdyż na spokojne przejście potrzeba minimum dwóch godzin. Zostawiamy sobie to muzeum na inny raz i jedziemy na camping, gdzie szybka kolacyjka, mycie w zimnej wodzie (kto późno przychodzi sam sobie szkodzi) i idziemy grzecznie spać. Trzeba odrobić to nocne wstawanie i pracowity turystyczny dzień.

CDN...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzień 2 – Wiedeń

data 14 sierpnia – niedziela

stan licznika 375 km

 

Wstajemy skoro świt czyli o 8 rano. Niestety jakoś żeńska część ekipy się ociąga i zamiast zakładanej pory wyjścia 9.30 wychodzimy dokładnie godzinę później. Dziś jedziemy prosto do Schönbrunn. Dojazd metrem to istna przyjemność i bezproblemowo docieramy do tego słynnego pałacu. Ze stacji metra U4 idziemy piękną aleją kasztanową i na razie nic nie sugeruje widoku, który zaraz ujrzymy.

 

post-4917-0-22437900-1314976862_thumb.jpg

 

Wchodzimy na główny dziedziniec, gdzie oprócz wspaniałego pałacu oczom naszym ukazuje się wspaniała kolejka ludzi oczekujących na wejście.

 

post-4917-0-04982700-1314976880_thumb.jpg

 

post-4917-0-16472600-1314976888_thumb.jpg

 

post-4917-0-96339600-1314976902_thumb.jpg

 

post-4917-0-19569100-1314976911_thumb.jpg

 

post-4917-0-34537300-1314976948_thumb.jpg

 

Mnie od razu skojarzyło się to z kolejką do autobusu w Zakopanym w kierunku do Kuźnic w latach osiemdziesiątych, kto był to wie o co chodzi.

Oglądamy więc całość pałacu z zewnątrz, idziemy zwiedzać ogrody i fontannę, a potem lecimy do Zoo.

 

post-4917-0-40688500-1314977000_thumb.jpg

 

post-4917-0-36424100-1314977012_thumb.jpg

 

post-4917-0-33495800-1314977027_thumb.jpg

 

post-4917-0-59726900-1314977036_thumb.jpg

 

post-4917-0-99751200-1314977057_thumb.jpg

 

post-4917-0-63379500-1314977074_thumb.jpg

 

Jest to najstarsze zoo w Europie i szczyci się posiadaniem unikalnych zwierząt, jak również sponsorowaniem wielu programów i prac z zakresu ochrony fauny i flory. Wybieramy bilet z opcją zoo + palmiarnia + dom pustynny. Do zoo wchodzimy o godzinie 12.00, jak się później okazuje – 5-6 godzin to stanowczo za mało żeby dokładnie je zwiedzić. W stosunku do polskich ogrodów (Chorzów, Wrocław, Warszawa) zaskakuje nas ilość zwierząt oraz forma ich przedstawienia. W wielu pawilonach ptaki latają luzem, zwierzęta chodzą swobodnie, a najciekawszy jest leniwiec, który majestatycznie przechadza się jakieś 20-30 cm nad głowami zwiedzających. Na dziewczynach największe wrażenie robi przejście przez jaskinię z latającymi nietoperzami.

 

 

Pan Pan-cernik okazuje się nosorożcem indyjskim.

post-4917-0-74566700-1314977147_thumb.jpg

 

post-4917-0-50546300-1314977156_thumb.jpg

 

Nietoperze nad głowami zwiedzających, ale jest też jaskinia, przez którą trzeba przejść a one tam luzem latają i jest całkiem ciemno.

post-4917-0-89691500-1314977163_thumb.jpg

 

post-4917-0-29136900-1314977171_thumb.jpg

 

A ta roślinka lubi sobie zjeść jakieś mięsko na śniadanie...

post-4917-0-53744000-1314977179_thumb.jpg

 

Pingwiny żyją na lodzie, więc lód jest za szybką, o po naszej stronie szybki jedyne 32 stopnie.

post-4917-0-96616600-1314977187_thumb.jpg

 

Czy ktoś chce pojechać zobaczyć białe misie?

post-4917-0-56014400-1314977199_thumb.jpg

 

Żywa panda to fenomen w Europie.

post-4917-0-30030000-1314977208_thumb.jpg

 

Pan Leniwiec dumnie i dostojnie (czytaj megapowoli przechadza się wprost nad naszymi głowami).

post-4917-0-22166600-1314977216_thumb.jpg

 

Portrecik leniwego gościa.

post-4917-0-63808200-1314977227_thumb.jpg

 

Nasza pięcioletnia Hania jest zachwycona umiejscowionymi co kawałek placami zabaw dla dzieci.

 

post-4917-0-04659900-1314977109_thumb.jpg

 

Dodatkowa informacja – warto potaszczyć ze sobą prowiant i picie, pozwala to zaoszczędzić dosyć sporo Euro.

Butelka małej wody mineralnej kosztuje 2-3 Euro, a w markecie ta sama 0,15 Euro. My w każdym razie coś na ząb i dużo wody nosimy w plecaku.

 

O 17.15 biegiem pędzimy do palmiarni. Sama palmiarnia robi na nas duże wrażenie nawet po obejrzeniu w zoo pawilonu z lasem deszczowym. Przypominają mi się słowa piosenki „Cysorz to ma klawe życie”. I to jest prawda, co cesarz powiedział to mu to od razu robili. Wielobarwne kwiaty, egzotyczne rośliny, wilgotność i ciepło i wszędobylski zapach kakaowca.

 

post-4917-0-66625900-1314977350_thumb.jpg

 

post-4917-0-29248700-1314977361_thumb.jpg

 

post-4917-0-44506600-1314977369_thumb.jpg

 

Potem zaliczamy jeszcze pawilon pustynny po wyjściu z którego nawet upał na dworze nie robi już na nas żadnego wrażenia. Temperatura w środku grubo powyżej 40 stopni Celsjusza. Odwzorowane są naturalne warunki na pustyni.

Tam jest naprawdę bardzo, bardzo gorąco i ciężko tam wytrzymać...

 

post-4917-0-36319000-1314977430_thumb.jpg

 

Zwiedzanie kończymy o 18.05 i teraz robię niespodziankę i zabieram wszystkim na Prater. Prater wieczorem jest jedyny w swoim rodzaju. Hania zalicza dwie wybrane przez siebie karuzele, reszta raczy się lodami. Po drodze jeszcze jakiś rollercoaster i wychodzimy z tej świątyni komercji i wszędobylskiego kiczu.

 

post-4917-0-52556000-1314977562_thumb.jpg

 

post-4917-0-58498700-1314977572_thumb.jpg

 

Na stacji metra Praterstern (U1 i U2) w jednych z nielicznych znanych mi delikatesów całodobowych kupujemy jeszcze zimne piwko i późno wracamy na kemping jednym z ostatnich autobusów po godzinie 22. Szybko wypijamy po parę Radlerów i idziemy spać bo jutro rano wyjeżdżamy z Wiednia i trzeba pozbierać cały majdan. Następny planowany nocleg to Alpy. Chcemy przenocować w Alpach z paru względów, po pierwsze przejazdy nie maja być zbyt długie i męczące, po drugie chcemy uskutecznić jakąś górską wędrówkę a po trzecie najważniejsze, mam nadzieję, że po wolnym 15 sierpnia na włoskich kempingach zrobi się trochę luźniej bo to koniec najpopularniejszego terminu ich wakacji.

 

CDN...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzień 3 – Wiedeń

data 15 sierpnia – poniedziałek

stan licznika 375 km

 

Pobudka jak na wakacje dość wczesna. Mimo pewnych protestów załogantów, mobilizuję wszystkich do szybszych ruchów. Camping trzeba opuścić do godziny 10 rano, inaczej naliczana jest opłata za następną dobę. Pamiętać należy również, że przed samą godziną 10 ruch wyjazdowy i w recepcji jest naprawdę spory, to jest camping gdzie prawie codziennie zmienia się większość obsady.

 

Widoki na wiedeński camping.

post-4917-0-62580700-1315305784_thumb.jpg

 

post-4917-0-52519600-1315305802_thumb.jpg

 

Wyjeżdżamy około godziny 9.30. Przy płaceniu miła niespodzianka – po okazaniu karty CCI zniżka za pobyt wyniosła 10%. W sumie za dwa noclegi, na 3 dorosłe osoby i 2 dwójkę dzieci cena za pobyt na Camping Wien Sued wyniosła 91,8 Euro minus zniżka co daje 83,30 Euro. Czyli karta za którą zapłaciłem w PFCC 45 zł z przesyłką, „odrobiła” już 34 złote. Hmm, oby tak dalej...

Plan na dzisiaj – spokojny przejazd, gdzieś w okolice Klagenfurtu lub Villach, alpejski spacerek, plac zabaw dla Hani, w sumie odcinek nie za długi, relaksacyjny. Po wyjeździe z Wiednia (łatwy wyjazd z campingu na autostradę A2) podejmuję decyzję, żeby zamiast cały czas jechać autostradą A2 przez Graz i Wolfsberg, pojechać polecaną na forum drogą S6 przez przez Bruck. Co do dalszego przejazdu nie mam pomysłu, wyjdzie „w praniu”. Droga S6 dobra, jeżeli chodzi o widoki, to według mnie ładniejsza od autostrady a i podjazdy jakby mniejsze. Dojeżdżam do Judenburga i tu kończy się dwupasmówka. Droga sama niejako wybiera za mnie dalszy przejazd drogą 317 bezpośrednio do Klagenfurtu. Ogólnie droga może trochę dłuższa czasowo od przejazdu autostradą A2 przez Graz, ale widokowo i trasowo według mnie warto. Jesteśmy przecież na wakacjach i się nam nigdzie nadmiernie nie spieszy. Po drodze oglądamy protesty okolicznych mieszkańców przeciwko doprowadzeniu drogi S36 do Klagenfurtu.

 

Droga S6 - ciekawa alternatywa dla autostrady A2.

post-4917-0-38885900-1315305835_thumb.jpg

 

post-4917-0-84739100-1315305853_thumb.jpg

 

post-4917-0-77454400-1315305868_thumb.jpg

 

Po wjeździe do Klagenfurtu zaczynają się znów rysy w naszym planie – zaczyna padać, a sinofioletowe chmury

z południowego zachodu nie wróżą nic dobrego. Dojeżdżamy do Villach i leje na całego. W Villach skręcam na zjeździe Villach/Faaker See na Maria Gail i po 700 metrach jesteśmy na stacji OMV, gdzie tankujemy najtańszego diesla po 1,279 Euro. Na stacjach benzynowych przy autostradzie cena oleju napędowego oscylowała w granicach 1,46-1,50 Euro za litr. Za namiar na tę stację podziękowania należą się piotrkowibb :-) Na stacji królują nasi rodacy, jadący zarówno na i jak z wakacji. Widać taka nasza mentalność, że umiemy znaleźć atrakcyjną ofertę na trasie. Licznik pokazuje dokładnie przejechane 704 km. Rodacy wracający z wakacji we Włoszech zza Ankony informują nas, że taka pogoda jest niestety aż za Wenecję. Nie skręcamy więc na camping nad Faaker See tylko postanawiam jechać dalej. Wiem, że skutkuje to przyjechaniem do Sabbiadoro wieczorem więc, może być trudno z wolnymi parcelami. We wcześniejszych meilowych rozmowach z campingiem recepcja ostrzegała, że do 15 może być problem z wolną parcelą. Austria żegna nas ulewnym deszczem, prędkość jaką porusza się większość aut na autostradzie nie przekracza 50-60 km/h.

Dodatkowo na granicy niespodzianka. Kontrola graniczna w starym, dobrym stylu. Zwężeniu do jednego pasa, celnicy i żandarmeria uzbrojeni po zęby, wszyscy lustrowani groźnymi spojrzeniami. Dużo aut zatrzymywanych i znane nam ze starych czasów normalne „trzepanko”. Oczywiście paszport córki wsadziłem na campingu w Wiedniu do przyczepy i teraz klnę na czym świat stoi, że jak mnie zatrzymają to będę musiał w deszczu lecieć do budki i tam szukać jej dokumentu. Widocznie nasze pogodne słowiańskie rysy i stan pojazdu wraz z przyczepą nie wzbudziły podejrzeń u austryjackich pograniczników i nie mieliśmy wątpliwej przyjemności zatrzymania. Po drugiej stronie granicy identyczna sytuacja, najpierw włoska żandarmeria a potem Guardia di Finanza. Tutaj też obyło się bez kontroli :-)

Jedziemy dalej w poszukiwaniu słońca i dobrej pogody. Droga po włoskiej stronie trochę się dłuży, dla rozrywki obserwuję więc kampery wybierające alternatywną drogę do płatnej autostrady. Na autostradzie co chwilę wyprzedzają nas pędzące przynajmniej po 140 km/h włoskie kampery, zastanawiam się po co i gdzie tak się spieszą, oraz jakie spalanie przy zabudowie typu alkowa wtedy występuje. Co ciekawe austryjackie kampery jadą w naszym tempie czyli około 85-95 km/h. Na takich rozmyślaniach mija mi droga aż do Palmanova i tu skręcamy w stronę Wenecji. Na wysokości Udine witają nas we Włoszech pierwsze nieśmiałe promyki słońca. Po rozjeździe Triest – Wenecja na drugim zjeździe w Latisanie zjeżdżamy z autostrady. Na bramkach licznik pokazuje 870 km. Za odcinek od granicy do Latisany za nasz zestaw (T4 + przyczepa, DMC powyżej 3,5t) zapłaciliśmy na automatycznych bramkach równo 13 Euro. Prędziutko dojeżdżamy do Campingu Sabbiadoro. W samym miasteczku dużo objazdów i policja steruje ruchem bo jest święto.

Uff, wreszcie dojeżdżamy na nasz docelowy camping. Na bramie widzę przed nami kolejkę trzech kamperów. Myślę więc, że nie jest tak źle. Jak się okazuje, są to załogi, które nie zmieściły się w kolejce oczekującej już wewnątrz campingu. Jest po godzinie siedemnastej więc trochę późnawo jak na wjazd, za to pogoda o wiele lepsza niż deszczowa Austria. Bardzo miła Pani z obsługi załatwia nas w trymiga. Tu również honorują kartę CCI, biorą ją zamiast paszportu i od ręki dają zniżki na osoby. Dostajemy znaczek z numerem 47, czyli jesteśmy w tym dniu prawie pięćdziesiątą załoga, która zawitała na ten camping. Trudno, trzeba poczekać. Lepsze nawet spanie na głównej ulicy włoskiego campingu ale za to przy pięknej pogodzie, niż na wolnej parceli w Austrii przy ulewnym deszczu. Czekamy... Według słów Włocha z obsługi, dziś koniec święta i wieczorem na pewno coś się zwolni. W międzyczasie zaliczamy pokaz lotnictwa akrobatycznego pokazywanego przez grupę 9 myśliwców. Wysyłam dziewczyny do sklepu po jakiś miejscowy trunek – wino, w końcu jesteśmy we Włoszech i trzeba ten pierwszy wieczór jakoś uczcić.

Około godziny 20 zostajemy wpuszczeni do środka. Na szybko podłączam lodówkę do 230V do licznych słupków prądowych przygotowanych specjalnie dla oczekujących na wolne miejsce. Nasza córka pędzi na plac zabaw i na rozśpiewane i roztańczone animacje dla dzieci.

 

Kolejka wjazdowa na camping Sabbiadoro.

post-4917-0-33876900-1315306360_thumb.jpg

 

post-4917-0-01528600-1315306371_thumb.jpg

 

post-4917-0-65117700-1315306382_thumb.jpg

 

 

O 21.45 mam telefon z recepcji, przyjeżdża po mnie Włoch z obsługi i melexem zawozi mnie pod zwolnioną właśnie parcelę. Parcela trochę daleko (czytaj: w ostatniej alejce), ale za to większa od innych. Od razu decyduję się na nią, nie bacząc, na to iż przed nami w kolejce paru właścicieli kamperów szuka wolnych placy. Ale dla rdzennych mieszkańców Italii, ta kwatera jest stanowczo za daleko i od wejścia i od cywilizacji. Szerokość jej umożliwia nam postawienie przyczepy w poprzek parceli, rozpięcie przedsionka, postawienie naszego busika i jest jeszcze miejsce na spokojne przejście pomiędzy nimi. Szybciutko pędzę po auto wraz z przyczepą, bo od 22 obowiązuje cisza nocna i jest teoretyczny zakaz jazdy samochodami po campingu. Podjeżdżam prawie pod parcelę i tu ZONK, bo nie mam szansy zmieścić się autem z przyczepą na ostatnim zakręcie. Stare drzewa rosnące na poboczu alejki skutecznie uniemożliwiają złamanie zestawu. Od czego jednak campingowa solidarność, zaraz zlatują się okoliczni Niemcy i meldują, że w tym miejscu wszyscy odpinają przyczepy i ręcznie dopychają do swoich parceli. Tak też musimy zrobić i my, ale przy pomocy wielu rąk przyczepa prędko i sprawnie ląduje na „naszej” już parceli. Minęła już 22, więc trzeba zachowywać się cichutko. Nie chcąc okolicznym mieszkańcom zakłócać ciszy nocnej nie rozbijamy przedsionka, poziomujemy tylko przyczepę, podpinamy ją do prądu i zasiadamy do spóźnionej kolacji. Wieczór kończymy lampką Lambrusco (no może ja się wyłamuję i resztę butelki tego szlachetnego trunku wypijam do dna).

 

Muszę jeszcze wspomnieć o przesympatycznej załodze z Łodzi – Joli i Piotrze. Nie są z forum, ale z przyczepą zjeździli pół świata. Piotr jak nas zobaczył w kolejce wjazdowej, od razu zaoferował swoją pomoc i przyjeżdżał regularnie na kontrolę czy nam czegoś nie trzeba i pomagał w przepychaniu naszej budki z ostatniego feralnego zakrętu. Jak się później okazało, weszliśmy z nimi w bliższą znajomość :-)

 

Ze względów statystycznych jeszcze dodam, że cała podróż z Gliwic do Camp Sabbiadoro to 892 km (przez austryjacką S6). Ropa we Włoszech trochę droższa niż w Austrii, warto więc było zatankować do pełna w Villach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
  • Witamy

    Witamy na największym polskim forum karawaningowym. Zaloguj się by wziąć udział w dyskusji.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.