Skocz do zawartości

Norwegia z przyczepą


Rekomendowane odpowiedzi

W pokrewnym wątku "Norwegia" chwaliłem się, że planuję wyjazd 15 VII i - i o ile się powiedzie, zdam relację z wyprawy.

Ponieważ wszystko wyszło zgodnie z planem, no to piszę.

Uważam przy tym, że skoro udało mi się nie tylko wyjechać ale i wrócić, należy mi się oddzielny wątek, więc go sobie założyłem.

Podróż trwała w sumie 16 dni, w tym dojazd z domu (Łańcut) do Świnoujścia - 1 dzień, no i oczywiście powrót - tyle samo. Zatem na to co było celem wyprawy pozostały równo dwa tygodnie.

Wybraliśmy się we czwórkę, to jest: 2szt. rodziców i 2szt. młodzieży. Wprawdzie liczyłem na 3szt. młodzieży, ale drugi syn uparł się, że w Skandynawii jest zimno, prawdopodobnie są trolle, nawet wobec obietnic długiego dnia polarnego pozostał niewzruszony i mimo naszych rozlicznych nagabywań pozostał w domu.

Nad polskie morze dotarliśmy bez przeszkód, nieoczekiwanych przygód i z kilkugodzinnym zapasem czasu. Prom Unity Line miał być o 23.00 no i był.

Wjazd z przyczepą na okręt, parkowanie na pokładzie przebiega zupełnie bezstresowo i każdy kierowca sobie z tym poradzi.

Pospacerowalismy sobie trochę po pokładzie, stwierdzili, że ze sklepu z perfumami i innymi dobrami bezpieczniej będzie skorzystać raczej w drodze powrotnej, jeżeli uda się uratować jakieś pieniądze.

Wśród pasażerów łatwo było rozpoznać dwie kategorie: jedni wyluzowani, zadowoleni z siebie i z uśmiechem na twarzy. To ci, którzy jechali do pracy - grunt już wcześniej poznany i perspektywa zarobku. Drudzy - też wyluzowani i zadowoleni, ale jakby trochę mniej, to turyści obciążeni bagażem rozlicznych trosk:

* o której trzeba wstać, żeby zjechać jak należy z promu?

* a jak się uda zjechać, to co dalej?

* jak cena za kawę w kawiarni jest podana w koronach to czy można zapłacić w złotych?

* no dobrze, a jak można i ma się i korony i złote, to jak lepiej?

* CZY BĘDZIE ŁADNA POGODA?

* itd, itd, itd, itd.

Ponieważ zaliczaliśmy się do tych drugich, obciążeni brzemieniem problemów udaliśmy się do naszej kabiny i zapadli w sen wzmocniony zmęczeniem po całodziennej podróży.

Rano obudził nas przezornie zbyt wcześnie nastawiony budzik. Można było jeszcze sobie pospać, ale poświęcenie zostało nagrodzone spacerem po pokładzie, pięknym wschodem słońca i kawą.

O konieczności zabrania bagażu i zapakowania się do samochodu wszyscy zostali poinformowani przez głośnik. Na pokład ładunkowy dotarliśmy po schodach (wczoraj stwierdziliśmy na 100%, że winda została zaprogramowana przez osobę, nazwijmy to, z dużą fantazją i lepiej nie próbować).

Po chwili do bladego światła żarówek dołączył jasny strumień słońca - otwarły się wrota załadunkowe, jeden z dyrygujących ruchem pokazał na migi, że najwyższy czas aby uruchomić silnik. Jeszcze chwila, no i byliśmy w Skandynawii.

Sukces, jak na razie, był połowiczny, bowiem Szwecja to jeszcze nie Norwegia, ale zawsze to już coś, zwłaszcza, że BYŁA POGODA.

c.d.n.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bez fotek ani rusz. Im dalej jechaliśmy, tym było ich więcej.

No więc, po wyokrętowaniu, wpisaliśmy w nawigacji "Oslo" i ruszyliśmy przed siebie.

Przez pół dnia droga niczym specjalnym się nie wyróżniała. Ani szeroka, ani wąska, ruch umiarkowany.

Ale żeby zaraz wiało nudą - to nie. Zaczęło się porównywanie: u nas tak a tu tak.

Po jakimś czasie zgodnie doszliśmy do wniosku, że podróże rzeczywiście kształcą a tak konkretnie - są w stanie leczyć z narodowych kompleksów: zagraniczni kierowcy wcale nie okazali się tacy kryształowi jak słyszeliśmy.

Bliżej granicy z Norwegią Szwecja zrobiła się trochę jakby zaniedbana a stacje benzynowe rzadsze. Postanowiliśmy zatankować ale na stacji, na którą trafiliśmy, właśnie zabrakło paliwa do diesla.

Następna nie zawiodła, ale zjechaliśmy trochę w bok. Na kilka dystrybutorów tylko jeden był zaopatrzony w ropę.

Wkrótce przekroczyliśmy granicę.

Norwegia przywitała nas ładnym, malowniczo położonym mostem i opłatą za przejazd.

Ładnie się zaczyna, powiedzieliśmy. W zasadzie więcej było z tym kłopotu niż to wszystko warte - kwota symboliczna lecz potrzebna była moneta, której nie mieliśmy, bo niby skąd? - przecież właśnie przekraczaliśmy granicę.

Można było jednak posłużyć się kartą, jakoś wydrukowałem paragon i przy wtórze klaksonu niecierpliwego Norwega, który stał za mną pojechałem sobie dalej.

Nie, zdecydowanie wcale mi się ta Norwegia nie podobała.

Cdn.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do Oslo wcale nie chcieliśmy zaglądać!

Wprawdzie w przewodniku, który sobie sprawiliśmy już ponad rok rok temu wyraźnie pisało: "NIE MOŻESZ POMINĄĆ", uzasadnienie tego było raczej mętne i doszliśmy do wniosku, że autorowi na pewno chodziło o to, żeby sprawić Norwegom przyjemność.

Wiadomo - stolica została pochwalona, a jak sobie ją ktoś trochę pozwiedza, to znowu też nic mu się nie stanie. Zresztą, nigdy nic nie wiadomo, co sie komu spodoba a co nie.

Oslo minęliśmy zatem, zahaczając jedynie o obrzeża i pokierowaliśmy się dalej, na północ, cały czas drogą E6.

Zaplanowany w tym rejonie zjazd na camping odsunęliśmy. Jechało się całkiem spokojnie i przyjemnie, nie byliśmy specjalnie zmęczeni, więc - dlaczego nie?

W końcu uznaliśmy, że Lillehammer to ostateczna granica na dzisiaj - choćby nie wiem jak chciało się siedzieć w aucie i jechać dalej - w Lillehammer koniec, wysiadamy i campingujemy.

Zanim jednak dotarliśmy do miasta byłych igrzysk, postanowiliśmy przetestować jakąś norweską stację benzynową, póki jeszcze mamy sporo paliwa i można sobie pozwolić na ewentualną porażkę.

Dominują stacje Statoil. Na taką też trafiliśmy. Nad dystrybutorem pisze "Kassa" albo "Kort".

Ten drugi wariant jest dla ambitnych, którzy obsłużą się całkiem samodzielnie, płacąc kartą w automacie przyczepionym do dystrybutora.

Rozentuzjazmowany, podtrzymywany na duchu opisami (z Internetu) licznych sukcesów, jakie zostały odniesione w walce z tymi urządzeniami przez innych, zajechałem pod "Kort". Zresztą pod innymi pompami było ciasno i ciężko było by się z przyczepą uwinąć.

Zaczęło się niewinnie, elegancka instrukcja po angielsku:

* włożyć kartę

* podać pin

* wprowadzić żądaną ilość paliwa

* nalać

Każdy głupi potrafi, ucieszyłem się. Po wsunięciu karty rozległo się przyjazne "piip", zapaliła się zielona diodka (czyli, chyba dobrze?) a następnie na wyświetlaczu pokazał napis:

Vii ichen gelh meer kampgren hukivar ? "yes" press 0 "no" press 1

Co do "yes", "no" i "press" jestem całkowicie pewien, ale tą pierwszą część mogłem trochę przekręcić.

Od razu zorientowałem się, że automat został zaprogramowany przez tego samego osobnika, który opracował sterowanie windą na promie, a powyższe pytanie oznacza "czy chcesz pozostawić swoją kartę tu na zawsze?" albo "Czy wylosować rodzaj paliwa?".

Jakoś wydobyłem kartę i grzecznie ustawiłem się w kolejce do pompy "Kassa". Po nalaniu, przy ladzie, można było płacić jak się chciało.

Aha, żona właśnie mnie skrytykowała, że zamiast napisać coś konkretnego, to opowiadam nie wiadomo o czym. No to żeby się poprawić: litr ropy kosztuje po przeliczeniu na nasze złotówki ok. 6.4, benzyna 6.8. W koronach norweskich będzie to odpowiednio 12 NOK i 12.8 NOK ( tak mniej więcej x2 ).

Wydawanie pieniędzy jest nieprzyjemne. STRASZNIE NIEPRZYJEMNE! Nie będę zatem za często psuł nastroju dywagacjami na ich temat. Rozliczenie kosztów imprezy podam na końcu. Jak ktoś będzie miał ochotę, to sobie przeczyta.

Wracając do rzeczy, w pobliżu Lillehammer z listy campingów w nawigacji wybraliśmy ten o nazwie "Stranda" (czyli, jak nam się wydawało "plaża") i pozwoliliśmy się poprowadzić do celu. Trafiliśmy bez problemu, zresztą, bez nawigacji, też można sobie poradzić. Po prawej stronie drogi teren stromo opada ku fiordowi (jezioru?). W dole widać mnóstwo domków, przyczep i kamperów. To właśnie tam. Trzeba tylko pokonać trochę serpentyn i już jesteśmy przed bramą. Znaki drogowe prowadzą jak należy.

Camping był bardzo sympatyczny. Nie było wyznaczonych działek, trzeba było sobie poszukać miejsca. Nie było to trudne (ale w przyszłości kupię sobie dłuższy przedłużacz), usadowiliśmy się w pobliżu wody. Pogoda dopisywała, w oddali ładnie błyskały dachy Lillehammer, woda skrzyła się w słońcu, które wcale nie zamierzało zachodzić pomimo późnej godziny.

Jednym słowem, wcale nie chciało się nigdzie jechać, a Norwegia zaczęła mi się nawet trochę podobać.

Na drugi dzień, dopiero po 11.00, ruszyliśmy dalej, do Lom.

 

[ Dodano: Sro 04 Sie, 2010 18:57 ]

Czy po Norwegii da się jeździć z przyczepą? Pytanie to zaczęło mnie dręczyć odkąd tylko przyszło nam do głowy, że można by się tam wyprawić.

Po przeglądnięciu rozmaitych forów, blogów i stron nie byłem ani o jotę mądrzejszy.

Jeden internauta pisał, że nie był w Norwegii ale skoro jest droga, to on uważa, że musi się dać, inny, owszem, był i widział, że ktoś holował camping. Jeszcze inny - osobiście podróżował z przyczepą campingową, inną jednak trasą, niż planowaliśmy, a relacja obfitowała w sceny mrożące krew w żyłach, jak to przyszło mijać się z autobusem o centymetr nad krawędzią przepaści.

Ponieważ za dreszczowcami nie przepadam nawet gdy są w kinie, wymyśliłem, że pojadę sobie drogą E6, skoro jest narysowana taką grubą, czerwoną kreską, to chyba nie powinno być źle.

Potem rozbiję biwak w jakimś dogodnym miejscu i już tylko samym samochodem będę zwiedzał fjordy, góry, doliny i lodowce.

Tym dogodnym miejscem było Lom. Ponieważ miasteczko znajduje się zaledwie kilkadziesiąt km od E6 i jednocześnie leży u zbiegu różnych tras turystycznych, trochę obawiałem się o dostępność miejsca na campingu.

W Internecie swoją witrynę miało pole "Nordal". Tam też, jeszcze z domu, zrobiłem rezerwację. Bez kosztów.

Dotarliśmy ok. 15.00. Obawy były zbędne, miejsca było pod dostatkiem.

Camping leżał dokładnie w centrum miasteczka i wszędzie było blisko, otoczenie przepiękne - rzeka, wodospad. Gdy jeszcze okazało się, że za prysznice nie trzeba płacić a w zmywalni jest cały czas ciepła woda, jednogłośnie stwierdziliśmy, że lepiej nie można było trafić.

Mieliśmy tu pozostać przez cztery dni, dwa przeznaczone na zwiedzanie i dwa na zupełną labę.

Pospacerowaliśmy po okolicy, zajrzeli do centrum. W środku misteczka, nieomal przy campingu stoi drewniany kościółek, tzw. stavkirke.

Już wtedy, gdy Jagiełło gromił Krzyżaków ten kościółek był bardzo stary. Pooglądaliśmy go sobie dokładnie. Piękny. Czasem ktoś może nie wiedzieć, że bardzo podobny jest w Polsce, w Karpaczu. W XIX wieku jakaś ekscentryczna księżna chciała mieć taki, i w częściach sprowadziła go własnie z Norwegii.

Był sobotni wieczór a że w niedzielę zwykliśmy chodzić do kościoła, na tablicy ogłoszeń sprawdziłem jakie są godziny nabożeństw. Była wskazana tylko jedna: 12.00 i to z dopiskiem "Brimisaetra", czyli nie tu, na miejscu tylko gdzieś indziej.

"Brimisaetry" nie było ani w nawigacji, ani w drugiej nawigacji, ani w atlasie.

Poszedłem zapytać w recepcji campingu.

Za kontuarem siedziała pogodnie usposobiona dziewczyna. Już jakiś czas temu zauważyłem, że widząc osobę płci żeńskiej, dajmy na to, w wieku do 25 lat, przede wszystkim zastanawiam się czy nadawała by mi się ona na synową. W zasadzie to nie wiem czy mam się tym cieszyć czy martwić. Co by nie było, ta się zdecydowanie nadawała!

Zapytana o kościół i "Brimisaetrę" zasępiła się trochę ale po chwili znów odzyskała pewność siebie:

- to pewnie będzie koło Brimi, powiedziała.

A Brimi już na mapie było, wprawdzie jako mała kropeczka ale zawsze już coś.

- a to wybiera się pan na mszę?, spytała.

- no, super, to może być niezła atrakcja turystyczna, stwierdziła, nawet nie podejrzewając mnie, że mógłbym sobie zadawać trud w innym celu.

Zupełnie, absolutnie nieopatrznie nie przejąłem się tą "atrakcją turystyczną" i nazajutrz, przed południem, wyruszyliśmy do BRIMI.

c.d.n.

 

[ Dodano: Sro 04 Sie, 2010 21:42 ]

Silnik pracował na wysokich obrotach już dobrą chwilę.

Minęło ponad pół godziny odkąd pod ostrym kątem zaczęliśmy się wspinać pod górę.

Droga stopniowo zwężała się już przedtem a teraz nie mogła się pochwalić nawet asfaltem.

Wszystko wskazywało na to, że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić, to zawrócić czym prędzej, zanim będzie jeszcze gorzej.

Ale nie było jak – wąsko i stromo. Więc ze smętnymi minami parliśmy do przodu, żałując, że zdecydowaliśmy się wjechać w nieznany i niepewny teren.

Na słynnej Drodze Troli też zapewne jest stromo, ale tam jeżdżą nawet autobusy, zatem w zasadzie nie powinno być niespodzianek. A tu, na odludziu?

Wieś Brimi składała się chyba z nie więcej niż pięciu domów, za ostatnim z nich wisiała na drzewie deska z wykaligrafowanym napisem "Brimisaetra" i strzałką wskazującą kierunek jazdy.

Wraz z wysokością drzewa i krzewy skarłowaciały aby stopniowo całkiem zniknąć.

Zostały kamienie, rzadka trawa, wrzosy i porosty.

W pewnym momencie nachylenie drogi zaczęło maleć, skręciliśmy raptownie, przejechali przez wąski ale nie przyprawiający o palpitację serca mostek. Droga raptownie poszerzyła się a przed nami otworzył się bardzo rozległy, otoczony górami płaskowyż.

Z jednego końca wypełniało go zielono lazurowe jezioro, na przeciwległym krańcu stały trzy chałupy, jedna zdecydowanie większa od pozostałych.

Ale miejsce! W pierwszej chwili miałem wrażenie, że ktoś pozwolił mi wjechać do Doliny Pięciu Stawów.

Potem poczułem się jak odkrywca. Tego nie było w żadnym przewodniku!

Poczucie dumy wprawdzie trochę zakłócało kilkanaście samochodów i rower stojące obok tej największej chałupy ale zdaje się, że byli to tylko Norwegowie z okolicznych miejscowości.

No a takim, wiadomo, było łatwiej.

Przy wejściu do chałupy stała cała w uśmiechach żona pastora. Tak, jak mogliśmy się spodziewać, trafiliśmy do kościoła protestanckiego. Zamieniliśmy kilka słów, i pomimo tego, że jestesmy katolikami, zaproszono nas do środka. Jak ekumenizm, to ekumenizm.

Po trzydziestu minutach czytań ewengelii na przemian ze śpiewem psalmów, nabożeństwo dobiegło końca. W jego trakcie zebrani zachowywali się dość swobodnie i dało się odczuć, że są ze sobą i swoim pastorem w dobrej komitywie.

Chałupa w której byliśmy, na co dzień pełni rolę schroniska, natomiast, jak dowiedzieliśmy się: ponieważ Brimisaetra jest bardzo ładna, lokalna wspólnota luterańska od czasu do czasu wynajmuje ją na parę godzin.

Gdy nacieszyliśmy się widokami Brimisaetry, już bez poprzednich obaw, zjechaliśmy w stronę doliny. Była wprawdzie prawie 15.00 ale słońce stało wysoko, pogoda dopisywała, więc zrezygnowaliśmy z planowanego na popołudnie leniuchowania na campingu i postanowiliśmy zobaczyć Geirangerfjord jeszcze dzisiaj.

c.d.n.

 


post-148691-imported-6a7ab528-232b-48a4-bc00-1bbf4e7d6b6a_thumb.jpg

 

 

post-148691-imported-a3a268fa-7359-4b00-82f3-c962cd719c60_thumb.jpg

 

 

post-148691-imported-41852745-2e93-4c5e-8df9-ab1089532e5a_thumb.jpg

 

Etap podróży nr 2.

post-148691-imported-50a34f9c-7508-42ae-96c9-36874bb3f507_thumb.jpg

 

Camping w Lom. Mogłem zrobić ciekawsze zdjęcie.

post-148691-imported-de50905b-19f5-4eeb-a654-76bf6326d3cf_thumb.jpg

 

Inne miejsce na campingu.

post-148691-imported-3bc4a785-d17a-4128-b9fc-b23aad8cbd45_thumb.jpg

 

Zaraz obok rzeka z lazurową wodą.

post-148691-imported-a391602b-9865-43ac-983a-2054a776c1eb_thumb.jpg

 

i wodospad.

post-148691-imported-dd57efa8-89c4-4c21-bcfe-3ae66dc7530a_thumb.jpg

 

A za mostkiem: stavkirke.

post-148691-imported-960a6e3a-8b84-4caf-b9df-29f680d83715_thumb.jpg

 

Pierwszy skandynawski etap podróży. Miało być krócej, ale rozochoceni zatrzymaliśmy się dopiero w Lillehammer.

post-148691-imported-08e0e21a-d2fd-4ad0-b2eb-bb4439eca3e3_thumb.jpg

 

Widok na camping pod Lillehammer. Nasz wehikuł na środku zdjęcia.

post-148691-imported-d806d5d0-021c-4a1e-9f4c-7ee512e1f671_thumb.jpg

 

A to zdjęcie z tego samego miejsca, tylko w drugą stronę.

post-148691-imported-53d8a52f-e427-4686-91ad-ff6abae7ee7b_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Geiranger był typową atrakcją turystyczną z przewodnika.

Wszystko poukładane jak należy, zaplanowane i na swoim miejscu.

"Przechodzimy proszę państwa, przechodzimy. Z prawej sklep z pamiątkami w bardzo dobrych cenach. Dalej, dalej, czy wszyscy mają bilety na przejażdżkę statkiem? Wszyscy popatrzmy na prawo. A teraz na lewo. Pan w niebieskiej kurteczce, proszę nie oddalać się od grupy."

Na nasze szczęście, byliśmy pozostawieni sami sobie i zorganizowana turystyka przepływała raczej obok nas.

Ponieważ dochodziła już 17.00 ruch widocznie opadał. Na parkingu dla autobusów nie przybywało nowych pojazdów, w dużym sklepie z pamiątkami o wdzięcznej nazwie "Fjordbuda" kasjerzy zaczynali ziewać i myślami byli chyba w drodze do domu.

Zadowolony sprzedawca gipsowych trolli po cichu liczył utarg i pakował powoli swój kram do walizki.

Nabywszy bilety na ostatni w tym dniu rejs statkiem spacerowym, czekaliśmy na rozstawionych przy nabrzeżu ławkach.

 

Droga z Lom do Geiranger była całkiem przyjemna. Z początku monotonna, później zagłębiła się w góry. Skały, zalegający tu i ówdzie od zimy śnieg, mieniące się w słońcu potoki wydawały się pozostawać w zasięgu ręki.

Bardzo nas to ekscytowało, kilka razy zatrzymywaliśmy się na zdjęcia, raz nawet wypuściliśmy się kilkaset metrów "w teren".

Drogowskazy prowadziły nas w kierunku miejscowości Stryn, później skręciliśmy na trasę nr 63, wiodącą właśnie do Geiranger.

Droga jeszcze przez kwadrans pięła się w górę by potem licznymi serpentynami zacząć stromo opadać w kierunku doliny z fjordem. Jej dalsza część, na przeciwległym końcu, to słynna Droga Orłów i Droga Troli.

Z przyczepą było by pewnie trudno. Jazda samym samochodem nie stwarzała problemu.

Dwójka, lekko hamulec, zwrot 180 stopni i raz, dwa trzy, cztery i lekko hamulec, zwrot 180 stopni i raz, dwa, trzy, cztery, pięć (bo tym razem troszkę dłuższa prosta). Czy ten kamper musi jechać tak środkiem? Na bok, hamulec, stop, jedynka, dwójka. I raz, dwa, trzy, cztery i lekko hamulec, zwrot 180 i - tak przez blisko pół godziny. Znaki drogowe od czasu do czasu przypominały, aby do hamowania używać przede wszystkim skrzyni biegów.

Rodzina zapewniała, że widoki są ładne, wierzyłem raczej na słowo, bo okazji do rozglądnięcia się w koło nie miałem za wiele. Zatem, gdy tylko pojawiła się oznaczona zatoka z punktem obserwacyjnym, skwapliwie z niej skorzystałem.

Odkąd kiedyś kupiłem sobie album pt. "Cuda natury" zawsze chciałem na własne oczy zobaczyć fjord Geiranger. I najlepiej, żeby stał w nim zakotwiczony wielki, pełnomorski statek pasażerski - tak jak na obrazku w książce.

Przydrożna zatoka to za mało powiedziane, był to w zasadzie mały parking z toaletami i punktem informacyjnym. Dlatego właściwy widok otworzył się dopiero po odejściu kilkunastu metrów od samochodu. Tak jak w książce! Strome zbocza wpadające do malachitowej wody.

Jeden brzeg pogrążony w cieniu, niemal w mroku. Drugi - mieniący się w słońcu.

I do tego: BYŁ STATEK!

 

Rejs spacerowy był wart zainwestowanych pieniędzy.

Pomimo autoperswazji ulegliśmy ogólnym trendom i ustawiliśmy się za wczasu w kolejce do wsiadania, w celu zapewnienia sobie lepszych miejsc.

Okazało się to całkiem bezcelowe. I tak mało kto siedział. Wszyscy wędrowali od burty do burty, z dziobu na rufę i z powrotem, a zdjęcia robiło się najlepiej na stojąco.

Ostatni kwadrans rejsu spędziliśmy w wewnętrznej kabinie, wiało i byliśmy już trochę zmęczeni wrażeniami.

Parking wokół naszego auta zdążył w międzyczasie trochę opustoszeć. Kilka kamperów czekało na prom do Helsyt. Trochę im współczuliśmy, bo to dopiero jutro, trochę zazdrościli, bo miejsce na nocleg ładne.

Ruszyliśmy z powrotem, serpentynami pod górę.

Bardzo nas kusiło, żeby jechać do punktu widokowego na szczycie Dalsniba, który mijaliśmy po drodze. Ale zależało nam na, w miarę mozliwości, niezbyt późnym powrocie na kemping.

Plany na jutro były rozległe i tym razem należalo wstać wcześniej.

C.d.n.

post-148784-imported-f897795d-8777-40e6-b759-eeb7f4be1451_thumb.jpg

post-148784-imported-a4c166fd-581d-4fdf-a5fc-def75c94283f_thumb.jpg

post-148784-imported-1dbb736c-2971-4ea5-ba13-efbd45144f3a_thumb.jpg

post-148784-imported-34685647-0db2-456c-9710-c9af66b099a9_thumb.jpg

post-148784-imported-83265b16-034d-4d4f-b8c0-c9e3936a5b6a_thumb.jpg

post-148784-imported-74224aa0-b819-4124-b192-aaafcabbfe4c_thumb.jpg

post-148784-imported-ecd88ea0-a7ac-4e89-9de5-6c173dd2c6d2_thumb.jpg

post-148784-imported-992cdbb7-03c4-49de-bc15-cb80636502d5_thumb.jpg

post-148784-imported-196b6c89-071a-4537-95ce-da3ce92913f0_thumb.jpg

post-148784-imported-7fea8aef-621c-483f-ae2f-187cdecfbe7b_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki! Trochę poprawiłem.

 

[ Dodano: Pią 06 Sie, 2010 14:34 ]

Gdy po 21.00 wróciliśmy z wycieczki, nie poznaliśmy naszego pola kempingowego.

Jeżeli przedtem wiatr mógł hulać we wszystkie strony, z rzadka tylko zahaczając o jakiś kamper, namiot lub przyczepę - teraz, jedyne, co mu pozostało, to wynieść się nad pobliski potok albo w góry.

Zrobiło się ciasno i gwarno. Nawet na miejscu, gdzie był nasz samochód, ktoś postawił motocykl i namiot. Nagle wszyscy zapragnęli odwiedzić Lom!

Jedna część tłumu warczała silnikami kamperów, starając się ustawić je w miarę poziomo, przynajmniej tak, aby szklanka, załóżmy, że z kawą, nie spadała ze stołu. Zaplątani w linki i płachty namiotów, z determinacją w oczach próbowali nadać im pożądany kształt.

Druga część albo uruchamiała grile, albo już je uruchomiła i z wyższością spoglądała na tych, zbyt długo borykających się z oporem materii.

W ogólnym rozgardiaszu szczególnie zdeterminiowana młodzież próbowała odbijać piłkę, jechać na rowerze albo grać w badmintona.

Zlot jakiś czy co?

Potem przyjechał autobus, a potem jeszcze następny. Pierwszy był z Litwy, wysiadła, co ja mówię, wystrzeliła z niego wesoła i rozkrzyczana młodzież. Drugi pochodził z Niemiec i przywiózł emerytów, którzy sprawiali wrażenie, że nic ich nie zmusi do tego, aby wysiąść.

Po jakimś czasie wszyscy wsiąknęli w domki, które kemping miał do wynajęcia.

Ciekawe, jak im się podobało wzajemne sąsiedztwo?

Postanowiliśmy wykorzystać chwilową nieuwagę tłumu skupionego na grilach i popędziliśmy pod prysznic.

Zmęczenie zrobiło swoje i z wczesnej pobudki w poniedziałek wyszły nici. Szczerze mówiąc, to nawet gorzej, zupełna klęska.

Kiedy dobrze po dziesiątej wygramoliliśmy się z łóżek, zbaranieliśmy. Wkoło znowu było prawie pusto. Nie tak całkiem, jak w chwili naszego przyjazdu, ale większość wczorajszych przybyszów już zdążyła sobie pojechać.

 

Lom znajduje się na przecięciu szlaków turystycznych, zatem dla wielu turystów stanowi przede wszystkim dogodne miejsce noclegów tranzytowych. A że najczęściej wyjazdy rozpoczynane są w sobotę, akurat niedzielny wieczór to czas, gdy podróżujący docierają w to miejsce z różnych zakątków Europy. W kolejne dni kemping nadal pulsował: wieczorem zaludniał się, rano pustoszał, ale taki najazd, jak w niedzielę już się nie powtórzył.

 

Już mieliśmy sobie darować zwiedzanie na dzisiaj i w końcu uruchomić także nasz grill, ale rozsądek podpowiadał: "żyj w zgodzie z naturą". Czyli, mówiąc normalnie, jak jest pogoda to trzeba się ruszyć, wieje i nie wiadomo co nam na jutro przyciągnie.

Trochę wiedzeni ciekawością, trochę poczuciem obowiązku zapakowaliśmy termosy, kanapki i ruszyli na Drogę Nr 55, Sognefjelveg, łączącą Lom z Sogndal, czyli rejonem Sognefjordu, najdłuższego fjordu w Norwegii a kto wie, może i na świecie?

Pierwsze kilometry od razu pokazały, że Droga 55 nie na darmo ma status "narodowej trasy turystycznej". Jechaliśmy od jednego do drugiego punktu widokowego, które przy wąskiej drodze były dosłownie co kawałek. Ruch był znikomy, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tu prawie sami.

Góry Jotunhaimen, przez które prowadzi 55 miały surowy i wygląd i klimat. Pomimo, że przeświecało słońce, temperatura spadła poniżej 10 stopni. Nic dziwnego zatem, że raz po raz pomiędzy szczytami skrzyły się lodowce a dość blisko drogi tu i ówdzie leżał śnieg.

Bardzo nam się tu podobało, ba, zaczęliśmy się nawet zachwycać.

W zasadzie to trudno było powiedzieć, dlaczego? Wczoraj też były i skały i śnieg i widoki.

Tu jednak było surowo i dziko. Przyroda wydawała się być bliżej. Wczoraj oglądaliśmy góry "z drogi", dzisiaj w górach byliśmy a samochód i pasek asfaltu w niczym nie przeszkadzał.

Droga stopniowo zaprowadziła nas z dolin, nad którymi srożyły się ciemnosine i białe wierzchołki gór na poorany skalnymi rozpadlinami płaskowyż, na którym można było poczuć się bardziej jak "równy z równym" wobec poprzedzielanych jęzorami lodowców szczytów.

Później zaczęła stromo opadać, zaginając się w coraz to bardziej fantazyjne serpentyny. Zrobiło się cieplej, pojawiły drzewa i jakiś czas później otworzył się widok na Lustrafjord, dużą odnogę Sognefjordu.

Tereny wzdłuż brzegów Lustrafjordu były zagospodarowane, wsie, domy, większe i mniejsze przystanie.

Po 14.00 w okolicy Gaupne skręciliśmy na drogę 604.

 

Nigardsbreen zgodnie z obietnicą z przewodnika okazał się rzeczywiście wyjątkowo łatwo dostępnym jęzorem słynnego i ogromnego lodowca Jostedalsbreen.

Postarał się o to sam lodowiec, bo zsunął się najniżej, jak tylko mógł jak i rząd Norwegii, budując w pobliżu spory parking i ładny budynek z informacją turystyczną, sklepami i małym muzeum.

Kręciło się tu trochę osób, ale jeżeli by przyłożyć te same kryteria co i do np. Doliny Kościeliskiej, to nie było nikogo. Absolutnie.

Lodowiec był widoczny już z parkingu. Miał kolor niezapominajek.

Uradowani założyliśmy trepy i już, już mieliśmy ruszyć w jego kierunku, ale zaczęło nam świtać, że to tylko tak wygląda, że parę kroków i już będziemy na miejscu.

Skoro nikt nie kazał nam płacić za parking, to znaczy, że to nie ten postój.

Przejechaliśmy jeszcze jakieś 2-3 km wąską, szutrową drogą, uiścili 20 NOK opłaty, która nas wreszcie uspokoiła i w końcu ruszyli pieszo.

Szlak był łatwy, kamienisty, trochę o tatrzańskim charakterze. Buty turystyczne miały jak najbardziej uzasadnienie. Po trzech kwadransach byliśmy u celu.

Rozległa przestrzeń, z lewej i prawej strony zamknięta prawie pionowymi skalnymi ścianami, po których z głosnym szumem staczały się liczne wodospady. Na środku rwący strumień wody wypływający spod lodowca a na wprost - kilkunastometrowej wysokości, fantazyjnie wyrzeźbiona ściana lodu, którego kolor przeszedł od niezapominajek do chabrów.

Przez łomot staczającej się wody, zwielokrotniony echem odbijającym się od skał, przebijało się bardzo niskie, basowe buczenie. Czytaliśmy wcześniej, że to odgłosy z wnętrza lodowca.

No dobrze, przyznaję się. Przeleźliśmy przez linki ogradzające około 30 metrową przestrzeń przed samą ścianą lodu, pomimo, że wisiały na nich tabliczki z napisami "ABSOLUTNIE NIE PRZEŁAZIĆ".

 

Była prawie 19.00, gdy powoli zbliżaliśmy się do wylotu z Doliny Jostedal.

- Dasz mi herbatnika?, przerwałem ciszę, jaka od dobrych paru minut panowała w aucie.

- A co, głodny jesteś?, pytaniem odpowiedziała żona.

- No bo jak jesteś, to do kempingu jeszcze trochę, ciągnęła.

Wiedziałem przecież, że co najmniej dwie dalsze godziny za kierownicą mnie nie ominą ale w odniesieniu do ostatnich dni, to w końcu pestka .

- Szkoda, że tak mało w okolicy Sogne oglądnęliśmy. No to może jeszcze kiedyś pojedziemy na Śnieżną Drogę. Pewnie jesteś głodny, jedźmy do domu, dodała z westchnieniem małżonka.

Wcale nie byłem głodny. Niby z jakiej racji? Planowanie logistyczne żony było idealne i nie nawaliło w trakcie żadnej wycieczki.

- Musielibyśmy, uwzględniając powrót, dołożyć ponad 200 km a jest już siódma. Po nocy przecież nie będziemy chodzić po górach, odparłem.

- Wiadomo, to by było bez sensu, potwierdziła.

- Podobno piękna ta trasa, po chwili dodała.

Kwadrans później, tuż przed skrzyżowaniem z drogą 55, westchnęła głęboko i stwierdziła:

- Ale ten dzień tutaj długi, do koła polarnego jeszcze kawał a praktycznie nie robi się ciemno, no nie?

Zamiast do Lom skręciłem w stronę Aurland.

 

Kiedy już dobrze po 1.00 w nocy docieraliśmy na kemping byliśmy zmęczeni jak nigdy.

Ale zmęczeni to nie znaczy, że nieszczęśliwi.

Śnieżna Droga okazała się chyba najbardziej wymagająca wobec kierowcy pośród dotychczas przejechanych. O ile Drogą 55 mógłbym od biedy z przyczepą przejechać (choć nie polecam), to tutaj zdecydowanie odradzam. Pomimo mijanek - bardzo wąsko, brak barierek zabezpieczających i oczywiście, mnóstwo zakrętów.

Może właśnie dlatego a może ze względu na późną porę spotkaliśmy zaledwie trzy samochody.

Ostry podjazd od strony Sognefjordu prowadzi na rozległy płaskowyż pokryty skałami, wśród których raz po raz błyskają jeziorka i jeziora.

Teren faluje, sprawiając, że chwilami odnosi się wrażenie, że droga łączy się z taflą wody.

Krajobraz jeszcze inny niż wcześniej oglądane.

Na koniec zjazd w kierunku Aurland i widok na Aurandfjord. Jednogłośnie uznaliśmy go za najładniejszy i najbardziej poruszający z dotychczas napotkanych.

 

Droga powrotna w kierunku Laerdal prowadziła przez 24 kilometrowy podziemny tunel. W jego wnętrzu trzy, artystycznie oświetlone komory stanowiły też nie lada atrakcję.

W okolicy Laerdal, czekała nas, po raz drugi w tym dniu, przeprawa promowa. Kursujący co 40 min stateczek właśnie odpłynął.

Z konieczności zatem, ale przyznaję, że i bardzo chętnie odpoczywaliśmy przez blisko trzy kwadranse.

W trakcie powrotu Drogą 55 zaskoczyła nas ilość kamperów nocujących w górskim odludziu.

No, ale świt w takim otoczeniu, tylko pozazdrościć.

Bramę kempingu powitałem z radością, nie była zamknięta.

Zmęczeni rzucilismy się na łóżka.

A ja zrobiłem sobie kanapkę.

No bo byłem głodny.

 

Cdn.

 


post-148819-imported-172561bb-e86e-4c44-8d96-2c2ab587e759_thumb.jpg

 

 

post-148819-imported-e3ec0962-3e19-40df-838e-cd456e07af5b_thumb.jpg

 

Droga 55.

post-148819-imported-d9391c9d-559a-4821-8406-338126f1235e_thumb.jpg

 

I tu też 55.

post-148819-imported-a17b1cb3-8bdc-4b62-82c6-6892793192f6_thumb.jpg

 

W dole wije się 55.

post-148819-imported-96358c5d-e9d7-4efa-bb40-6542d5008ce2_thumb.jpg

 

Widok na Lustrafjord

post-148819-imported-7ebed1e8-1b35-4cdb-b12a-733cee248a2d_thumb.jpg

 

Widok na Nigardsbreen od strony parkingu.

post-148819-imported-1f506d69-eb04-4c86-b4a5-780c2c82baa7_thumb.jpg

 

Droga w kierunku lodowca.

post-148819-imported-633d85df-c3c0-4dd0-952c-a1b6597c00c7_thumb.jpg

 

Mostek pewnie potrzebny przy wyższym stanie wody.

post-148819-imported-d8205bc0-fb1d-4549-b0cd-3872b99d4f6b_thumb.jpg

 

 

post-148819-imported-b172e765-6eae-4fac-80dc-4f33ccbcb4c2_thumb.jpg

 

Sognefjord, tuż przed wjazdem na Aurlandsveg, czyli Śnieżną Drogę

post-148819-imported-0d9c1a8c-7626-464c-990b-8b9bfdadb7c9_thumb.jpg

 

Śnieżna Droga

post-148819-imported-fb7a24b9-d170-4e2f-b69f-e23f9d36fb65_thumb.jpg

 

Śnieżna Droga, to miejsce wydawało mi się szczególnie efektowne.

post-148819-imported-c6a67d28-68fe-4e3c-879f-d50bfd861296_thumb.jpg

 

Widok Aurlandfjord. To właśnie ten, który wydał nam się najciekawszy ze wszystkich dotychczasowych.

post-148819-imported-b67b5294-f0a9-48b3-98c9-927ef5d07ed2_thumb.jpg

 

A fjord i miasteczko Aurland, leżące 600m poniżej można oglądać z takiej platformy.

post-148819-imported-1d357eec-56db-4766-ae60-9674af7b52e9_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fantastyczna relacja, zwłaszcza, że byłem w zeszłym roku kamperem, ale od drugiej strony... W przyszłym roku planuję podobną jak Wy trasę - być może pojadę tak jak Wy, więc chętnie też poznam koszty. Gratuluję lekkiego "pióra" i pięknych zdjęć. :ok:

Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

NOOO, to jest dopiero relacja, BRAWO!!!

 

Wszystko opisane pierwsza klasa, zdjecia zamieszczone i Kolega ma dar do opowiadania jak nie wiem co. :ok:

 

Ale w tym 24 kilometrowym tunelu to dopiero bym mial stracha...

 

Pisz dalej plisss.

 

Jacek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
  • Witamy

    Witamy na największym polskim forum karawaningowym. Zaloguj się by wziąć udział w dyskusji.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.