Skocz do zawartości

Norwegia z przyczepą


Rekomendowane odpowiedzi

Bardzo dziekuję Koleżankom i Kolegom za słowa zachęty.

Jest mi bardzo, bardzo miło.

A poza tym jeszcze jeden powód do zadowolenia:

Wiadomo przecież, że nie dlatego człowiek się męczy po świecie z przyczepą,

bo ma na to ochotę, tylko, żeby chwalić się potem zdjęciami przed znajomymi.

Niestety, ze zmuszeniem ich do współpracy w tym zakresie bywa trudno i nie odnotowałem na tym polu znaczących sukcesów.

A tu proszę, na forum mogę się bezkarnie produkować i znajdują się Koleżanki i Koledzy, którzy DOBROWOLNIE to czytają.

Wobec powyższego trwam w niezmiennym postanowieniu dokończenia relacji.

Wieczorem dopiszę nastepny odcinek, ale niestety, będzie straszny.

Może nie aż tak bardzo, ale jednak trochę.

 

Co do prozy życia, czyli kosztów, jak obiecałem, zrobię zestawienie na końcu.

Nie żebym odkładał to złośliwie, tylko muszę przepatrzeć zachowane kwity.

Tak najkrócej: budżet całej imprezy, łącznie z kieszonkowym, zamknął się w 9.5 tys. Trzy osoby dorosłe i córka 12 lat, 14 dni.

Prawie nie nocowaliśmy "na dziko", kempingi wybieraliśmy raczej te lepsze.

Zmiana na np. 2 dorosłych + dwoje dzieci nie zredukuje w istotny sposób wydatków.

Oceniam, że nie odmawiając sobie wcale zbyt wiele przyjemności, można koszty pomniejszyć do 8 tys.

Przy rezygnacji z regularnego zajeżdżania na pola kempingowe (a jest gdzie postawić przyczepę lub kamper poza nimi) koszty zejdą do 7tys.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Następny dzień przywitał nas już trochę gorszą pogodą.

Od razu dało się też wyczuć, że najlepszym sposobem na zdobycie ogólnej niechęci otoczenia jest złożenie propozycji wyprawienia się gdziekolwiek. Nikt zatem nie wyrywał się z tego typu pomysłami, tylko grzecznie poszliśmy na zakupy w celu pozyskania surowców niezbędnych do urządzenia grila.

Praca została wykonana solidnie, najpierw odwiedziliśmy sklep Coop, potem Rema a w końcu Kiwi. A następnie to samo, tylko w odwrotnej kolejności. Nie pamiętam już, która z sieci została przez nas wyróżniona nabyciem połowy kilograma skrzydełek i paczki zamrożonych filetów z łososia, ceny okazały się zbliżone, asortyment niemal identyczny.

Mnie najbardziej podobały się takie fajne, czerwone maszynki do wydawania reszty, inne rzeczy były takie same, jak w naszych sklepach.

Przez następne godziny jedynym przedmiotem troski i wspólnych rozważań było dokonywanie wyborów - co upiec teraz, czy z musztardą, czy może jakoś inaczej, gdzie się podział czwarty widelec, czy ta plama z sosu na koszulce zostanie, itd. No i jak zwykle na koniec:

KTO PÓJDZIE UMYĆ NACZYNIA?

 

Gdy ni z tego ni z owego, późnym popołudniem, ktoś zaproponował wyjście w góry, o dziwo nikt nie zaprotestował. Najprawdopodobniej był to skutek ogólnego otępienia wywołanego nadmiarem jedzenia.

Zresztą wycieczka miała być prosta, wg prospekciku rozdawanego gdzie popadnie, w całym Lom.

"Nasze piękne miasto...bla,bla...pośród pieknych gór...bla,bla...nad piekną rzeką...bla,bla..."

Po typowym dla tego rodzaju wydawnictw wstępie były przedstawione plany trzech wycieczek krajoznawczych mających przybliżyć owo piękno turyście.

W taki podstępny sposób miał się on stać ofiarą niewinnie wyglądającego kolorowego folderka.

Niczego nie przeczuwając, wybraliśmy sobie jedną z nich. Scenariusz mniej więcej taki: na szlak wchodzimy zaraz przy kempingu, po półtorej godziny dochodzimy do punktu widokowego, ma być piękny widok na Jotunhaimen, po dwóch godzinach - schronisko, zaraz potem szczyt i szlak powrotny, kończący się na kempingu. Całość nie miała zająć więcej niż pięć godzin.

 

Po trzech godzinach ostrej wspinaczki znajdowaliśmy się na otwartej przestrzeni.

Lasu już nie było, a ścislej mówiąc to był, tylko kilkaset metrów poniżej. Z góry wyglądał jak zielony, kosmaty dywan.

Posuwaliśmy się wzdłuż krawędzi stumetrowego, skalnego urwiska. Ponieważ do jego brzegu było mniej więcej pół metra, od czasu do czasu jakiś kamień usuwał się w dół.

To z lewej. Z prawej strony można było oprzeć się o zbocze, ale bynajmniej nie wspinać po nim.

Właśnie dotarliśmy do strumyka, który parę kroków dalej stawał się wodospadem, trafiając na w/w przepaść. Wg informacji w folderku, to właśnie połowa drogi do punktu widokowego, który powinniśmy minąć półtorej godziny temu.

Zza zakrętu doszadł nas jakiś nowy odgłos i po chwili zobaczyliśmy kilka zwierzaków.

- Ugryzą!, wrzasnął siedzący w głowie krasnoludek, który już od jakiegoś czasu snuł rozmaite czarne wizje.

- No co ty, owce?, zaśmiał się drwiąco drugi.

- A, tak mi się tylko powiedziało. No ale mogą pobóść!, nie dawał za wygraną ten pierwszy.

Jednak żadne z wełnianych stworzeń nie miało rogów.

Owieczki zatrzymały się, nie bardzo wiedząc jak nas ominąć, nie wchodząc jednocześnie w nadmierną zażyłość. Stały i patrzyły się z wyraźnym politowaniem.

W końcu, dając do zrozumienia, że nie jesteśmy specjalnie godni ich uwagi ani obaw, zbliżyły się i podreptały w dół ścieżki.

Nie pozostalo nam nic innego, jak podążyć za nimi.

Żal tylko, że nie było z nami autora wspomnianego folderka.

 

W niecałe dwie godziny znaleźliśmy się na dole, obok ładnego domu, miejscu skąd zaczęła się cała wycieczka. Jak głosiła tablica informacyjna, pierwsza wersja budynku powstała w 1530.

Dawna farma obecnie pełniła rolę pensjonatu.

Niewiarygodne! Zwykła, drewniana chałupa przetrwała tyle lat!

U nas już dawno zajęli by się nią koledzy chana krymskiego, Szwedzi ze swoim potopem, Wehrmacht oraz Armia Czerwona. Co to znaczy szczęście zamieszkania odrobinę na uboczu zdarzeń!

Ponieważ własnie podzieliliśmy się tymi refleksjami, z pewną nieufnością patrzyliśmy na kilku Niemców studiujących wywieszone obok ogłoszenia. Nie byli jednak uzbrojeni i sprawiali wrażenie wręcz przyjaznych.

Też podeszliśmy do ogłoszeń. Było co poczytać - cennik pensjonatu. Nocleg 2500 NOK, ale przecież ze śniadaniem. Dla bardziej wymagających, również i obiadokolacja, razem 3500 NOK

Pewnie to był ten sposób na odstraszanie wszelkich intruzów!

 

Na drugi dzień lało, lało i jeszcze raz: lało. Nie było zatem mowy o żadnych wycieczkach.

W muzeum różnych, ciekawych kamieni (zaraz przy kempingu) kupiliśmy sobie rybkę odciśniętą w skale. Rybka miała 35 mln lat, więc pozostawała bez związku zakupami na grila.

 

Deszcz powitał nas i rano, w dniu następnym. Gdy zrobił sobie krótką przerwę, złożyliśmy przedsionek i około 8.00 wyruszyli z przyczepą na północ, w kierunku Lofotów.

Cdn.

 


Po drodze zabytkowa stodoła, a kawałek dalej - cały skansen.

post-149745-imported-ad5239e0-47c2-4c8f-b814-27fb7b60d1b0_thumb.jpg

 

Na początku szlak był całkiem przyjemny.

post-149745-imported-5954a29d-0200-4a01-a289-311675b043fb_thumb.jpg

 

Potem nachylenie zaczęło rosnąć a urwisko zbliżać. Tutaj, na granicy lasu, jeszcze mieliśmy ochotę na zdjęcia.

post-149745-imported-1e015f8c-9ad6-461e-9023-47bfd5c13acb_thumb.jpg

 

Wiekowa farma - pensjonat z powalającym cennikiem.

post-149745-imported-381e9fe3-5751-4364-9de1-438af73e2290_thumb.jpg

 

Centrum Lom.

post-149745-imported-21b0fe42-aefc-4403-8435-68010ef286cf_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To nie tak zle z tym budzetem jak na 3 i pol osoby, ale wszystko policzyles lacznie z promami i paliwem? Tez raczej wole wybierac lepsze kempingi, bo to jednak urlop no i mamy przyczepy...

 

Bo jak faktycznie wszystko policzone i tyle wyszlo, to mozna by zaczac myslec o takiej wyprawie, sadzilem, ze wyjdzie ze dwa razy tyle...

A ile tam kosztuje piwo?

 

J. :ok:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawdę powiedziawszy ceny piwa nie pamiętam. Ale można sobie przyjąć, tak mniej więcej, że ceny na artykuły spożywcze, to nasze x3, czasem x4. Więc piwo powinno kosztować w granicach 10 zł, czyli 20 NOK.

Z budżetem pomyłki raczej nie zrobiłem: w Polsce wydałem 2050 zł na przeprawę Świnoujście-Ystad-Świnoujście. Nocne rejsy z czteroosobową kabiną. Podróż przez Bałtyk za dnia wyjdzie ok. 850.- taniej, bo kabina nie będzie potrzebna - to wariant dobry dla osób mieszkających bliżej wybrzeża, niż my.

Na Skandynawię wymieniłem 6 tys. na korony norweskie i 1.5 tys. na szwedzkie. Tych drugich okazało się trochę za mało, więc 2x płaciłem za paliwo kartą, ale norweskich zostało, więc wychodzi mniej więcej na zero.

W koszty nie wliczyłem wydatków na jedzenie, które przygotowaliśmy w Polsce. Ale wydaje mi się to sprawiedliwe - wyjazd czy pozostawanie w domu - tak czy inaczej, wydatek nieunikniony.

Główne koszty w podróży po Skandynawii to paliwo i przeprawy promowe. Zaliczyliśmy ich w sumie pięć, w tym jedna, którą opiszę później, z Bodo do Moskenes na Lofotach, to kilkugodzinny rejs.

Zakupy spożywcze dotyczyły głównie mięsa i ryb na grila, napojów (cola, woda), niewielkich ilości warzyw i owoców. Podstawowe jedzenie mieliśmy ze sobą.

Posiłki były urozmaicone, pełne i smaczne. Ale co w tym celu zabrać ze sobą i w jakiej ilości, nie mam bladego pojęcia. W tej kwestii ekspertem jest żona.

Pieczywo kupowaliśmy rzadko. Nie z oszczędności, bo niewiele tu można uzyskać, tylko z wygody. Na pierwsze dni mieliśmy parę chlebów w woreczkach, o dłuższym okresie przydatności, na później pieczywo Wasa. Całkiem smakowało, a rano nie trzeba było szukać sklepu na zrobienie zakupów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podobnie jak i przed tygodniem, ten czwartek miał być pracowity.

Ponieważ w sobotę rano chcieliśmy już być na Lofotach, teraz należalo sobie na to zapracować.

Jechać, jechać, aż do Mosjoen, gdzie zaplanowaliśmy nocleg.

Strasznie nas dręczyły wyrzuty sumienia z powodu niezaglądnięcia do stolicy ani żadnego innego z norweskich miast. Uznalismy, że zadośćuczynieniem stanie się wizyta w Trondheim, które było po drodze.

Pogoda, już od wczoraj wyjątkowo paskudna, w pewnym momencie, jak mi się zdawało, postanowiła się z nami przeprosić. Błysnęło słońce, a niebo zaczęło się mienić kolorami, w zupelnie niespotykany sposób.

- Zorza?, przemknęło przez myśl. Oczywiście o zorzy nie mogło być mowy.

Gigantyczna tęcza, która raz się przybliżała, barwiąc niebo wprost nad głową, raz oddalała, tworząc wyjątkowo intensywnie zabarwiony łuk przykuwała uwagę wszystkich przejeżdżających. Aż na przydrożnym parkingu zaczęło brakować miejsca, wszyscy zatrzymywali się i wyciagali kamery i aparaty.

- No dobrze, przeprosiny przyjęte, zwróciłem się do Pogody.

Ta jednak wcale nie zamierzała się podporządkować naszym oczekiwaniom i po pół godziny znowu rozpadało się na dobre.

 

Ze względu na zimno i deszcz zrezygnowaliśmy z odwiedzin w Trondheim, zwłaszcza, że brakowało nam wyraźnych wskazówek, jak dotrzeć do centrum i gdzie zaparkować.

Władze lokalne innych miast i miasteczek, jak było później np. w Mosjoen bardziej się starają.

Na przydrożnych parkingach i zatoczkach, jeszcze przed miastem znajdują się punkty informacyjne, gdzie z zawieszonej kasetki można sobie wziąć ulotkę. Najczęściej zawiera ona nie tylko reklamy ale przydatne informacje - gdzie postawić auto, również z przyczepą, gdzie warto zajrzeć, czy parkingi są płatne itd.

Zamiast tego Trondheimianie ustawili na obwodnicy swojej miejscowości napisy: "Uwaga, wjeżdżasz na drogę płatną!". Oprócz tego, żadnej innej informacji, ani co, ani skąd, ani za ile.

Nie było też żadnych wskazówek ani zjazdów dla tych, którzy z tej płatnej atrakcji nie chcieli by skorzystać.

 

Mknęliśmy zatem przed siebie, mijając coraz to groźniej wyglądające, co chwilę pojawiające się napisy oznaczające nowy płatny odcinek. Fotografowały nas rozliczne kamery i aparaty, stacjonarne i na obrotowych wieżyczkach. Namierzały radary, błyskały flesze.

W końcu miałem już dość ciągłego uśmiechania się do zdjęć, zajechałem na stację Shell.

Miła sprzedawczyni potwierdziła, że droga jest płatna, że trzeba sobie było wykupić kartę telepass. Ale gdzie, za jaką kwotę i jak działa jej rozliczenie nie miała pojęcia.

 

Gdy minęliśmy już ostatni zakład usług fotograficznych, żona nagle spostrzegła, że na metalowej budzie, w pobliżu stacji paliw, jest narysowane białe kółeczko z literkami "Kr", dokladnie takie samo, jak na groźnych znakach po drodze !

Wszedłem, panienka zza biurka zapytała skąd i dokąd jadę, wypełniła ręcznie blankiecik uzupełniony o mapkę, zainkasowała opłatę drogową 30 NOK, czyli jakieś 15 PLN i było po sprawie.

Przypomniałem sobie, że na promie widziałem jakąś informację o sprzedaży telepassów, ale żaden z przewodników turystycznych nic o tym nie pisał.

Do kitu z takimi przewodnikami! Zamiast istotnych danych o parkingach, drogach, piszą gdzie można pójść zagrać na kręgle albo w jakich godzinach jest otwarta siedziba Towarzystwa Ochrony Sosny Wejmutki.

 

Tyle frustracji. Jeżeli traficie na coś podobnego, można bez problemu zapłacić później, w miejscach oznaczonych "Kr service" lub przez Internet. Kwoty są nieduże i nie ma co się tym przejmować.

 

Kilkaset kilometrów na północ i nastąpiła widoczna zmiana w roślinności. Asortyment mniej więcej taki sam, tylko wszystko jakby mniejsze a pnie drzew liściastych bardziej pokręcone.

W trakcie jednego z postojów spotkaliśmy rodaków. Wracali z Lofotów. Pogoda ich zawiodła i niewiele zobaczyli, ani tam, ani na Drodze Wybrzeża (Trasa 17), którą przebyli w całości.

Ponieważ znów zaczęło padać, pożegnalismy się dość szybko, aby schronić się w samochodach i ruszyli, każdy w swoją stronę.

 

Droga do Mosjoen była monotonna ale zleciała dość szybko (polecam audiobooki, my słuchaliśmy "Cenę życia" Bogdana Arcta, żadne "och i ach, kocha nie kocha" tylko świetna powieść wojenna, jeżeli oglądaliście "Imperium słońca" Spielberga albo czytali książkę, na podstawie której powstał film, to są pewne podobieństwa do polskiej powieści, ale Arct wydaje mi się zdecydowanie lepszy).

Tuż przed Mosjoen zboczyliśmy nieco z drogi, nie więcej niż kilometr, żeby zobaczyć wodospad Langfossen. Skaczących łososi nie było, bo to nie pora na nie. Szkoda. Ale wodospad bardzo ładny.

 

Część działek na kempingu zdążyła rozmięknąć od nadmiaru wody, deszcz ciągle padał.

Ustawiliśmy się na utwardzonym terenie pośród kamperów i w ponurych nastrojach poszli spać.

Padało tak, że nie chciało się nawet iść pod prysznic. Zresztą po co? Był zaraz za drzwiami przyczepy i to za darmo.

 

Cdn.

 


post-149784-imported-d4db004c-d144-4aca-9c44-c417903002a0_thumb.jpg

 

 

post-149784-imported-9cc4b9c1-87e8-48a9-bd5e-e77c6ab24010_thumb.jpg

 

W drodze do Mosjoen. Temperatura spadła do 6.5 stopnia a do tego wiatr i deszcz.

post-149784-imported-98e92317-cabd-4a14-86e7-8408ce4d5baa_thumb.jpg

 

Langfossen, szkoda, że nie widać lososi.

post-149784-imported-5eaa80c4-aee7-45b8-9201-562469bdee44_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nam też na stacji Shella wcisneli kartę telepass. Wypełnia się druczek i przykleja na szybę tę kartę. Można z nią przejeżdzać wszystkie bramki automatyczne w Skandynawii łącznie z mostami duńskimi. Przy wyjezdzie z Norwegii trzeba odesłać pocztą kartę co rozwiązuje umowę i dostaje się fakturę do domu. Nas poinformowano że karta jest gratis i nie trzeba zwracać a potem na fakturze była kaucja za kartę 200 koron i zaliczka na poczet przyszłych wyjazdów 2000 koron. Po rozmowie telefonicznej kazali nam odesłać kartę i fakturę bo nie można zapłacić częsci należności. Czekamy co będzie dalej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najpierw jedno oko. No, otwarte. Półmrok, pewnie jeszcze wcześnie.Teraz kolej na drugie. Powoli, nie ma co się śpieszyć.

Nagle drzwi przyczepy z rozmachem otworzyły się na oścież tak, że szerzej juz się nie da, a strumień słońca wpadł z impetem podobnym do nagłego przeciągu.

- No wstawaj, wstawaj,dziewiąta już prawie! Żona i córka, uszczęśliwione i uśmiechnięte od ucha do ucha, z ręcznikami pod pachą właśnie wróciły spod prysznica.

 

Stał się cud albo nastąpiła jakaś pomyłka. Wszystkie chmury gdzieś sobie poszły. Ponieważ poważnie liczyliśmy się z tym drugim wariantem, staraliśmy się ukryć przygotowania do dalszej drogi, żeby Pogoda nie połapała się.

Ogólnie rzecz biorąc, wieczorem chcieliśmy znaleźć się w Bodo. Ale jechać a jechać to niekoniecznie musi być to samo.

Można było kontynuować podróż drogą E6 i w ostatniej chwili skręcić w najkrótszą drogę w stronę portowego miasta. Wczoraj, patrząc na strugi deszczu, tak właśnie postanowiliśmy.

Znacznie przyjemniejszy wariant stanowiła trasa wiodąca z miejscowości Mo i Rana, która po kilkudziesięciu kilometrach łączyła się z Trasą Wybrzeża.

Zamiast zwykłego pochłaniania kilometrów czekała nas podróż-wycieczka.

 

Dochodziła północ. Port w Bodo był opustoszały, tylko obok nas ustawiały się kolejne auta, których kierowcy, tak, jak i my chcieli na skróty dostać się na Lofoty.

Od godziny gapiliśmy się na sterczącą nieopodal górę. Nie bylo by w niej nic specjalnego, gdyby nie to, że jej czubek cały czas pozostawał pogrążony w jakichś oparach.

Najpierw uznaliśmy, że to obłok zaczepił się o rozpłaszczony wierzchołek, ale potem wyraźnie

było widać, że góra te chmury produkuje osobiście.

Zatem, na zmianę, albo zajmowaliśmy się zagadką tego wulkanopodobnego szczytu, albo wracali myślami do kończącego się właśnie dnia.

O ile wcześniej wyjazd na północ, za koło polarne, traktowaliśmy trochę bardziej jak wyzwanie, niż miejsce, gdzie może spotkać nas coś ciekawego, teraz byliśmy pewni, że właściwa podróż właśnie dziś dopiero się zaczęła.

 

Od rana czuliśmy się trochę jak dzieci w sklepie z zabawkami.

Jaką rzecz będę dłużej wspominał, nie wiem...

Archipelag Kleivhalsen? Godzinną przeprawę promem, podobną raczej do morskiej wycieczki, w trakcie której przekroczyliśmy koło podbiegunowe? Olbrzymi lodowiec dochodzący niemal do morskiej zatoki?

Tak na prawdę, to chyba drugie śniadanie!

 

Wcale nie dlatego, że byłem znowu jakoś specjalnie głodny.

Na posiłek zjechaliśmy do niewielkiej, pustej zatoki, jeszcze nad fjordem Rana (Droga 12).

Opuszczona przystań, kamienne, z wielkich głazów, zejście do morza, małe czerwone domki odległej wioski. No i my, sami ze sobą plus wiatr. Było, aż się boję to powiedzieć, ROMANTYCZNIE?

 

Na bilet należało zaczekać w samochodzie. Kwadrans przed planowanym odjazdem (odpłynięciem?) podeszła do nas dziewczyna z dość rozbudowanym terminalem elektronicznym (pewnie można płacić kartą) i zainkasowała nieco ponad 1500 NOK.

 

Zadanie:

Wiemy, że poprzednie przeprawy na Drodze 17 kosztowały odpowiednio 150 i 500 NOK.

a tym razem na promie mamy spędzić mniej więcej trzy godziny.

Na cenę składała się opłata za samochód, przyczepę i pasażerów.

Jak by nie była ona wyliczana, wiadomo, że wychodzi 500 NOK za godzinę jazdy (płynięcia?).

Należy obliczyć ile trwały poprzednie przeprawy.

 

Miła sprzedawczyni wyjaśniła nam Tajemnicę Dymiącej Góry. Zjawisko to skutek działania instalacji przemysłowych znajdujących się po drugiej stronie.

Byliśmy bardzo, bardzo rozczarowani.

 

Rejs przebiegał raczej spokojnie. W hallu pasażerskim ulokowaliśmy się w fotelach zgrupowanych wokół stolików, po sześć sztuk. Na ekranie można było na bieżąco śledzić postępy w podróży.

Na początku statek przemykał się pośród niezliczonych wysepek, potem wypłynął na pełne morze.

I wtedy się zaczęło! Metr w górę iiiiiiiiiii, metr w dóóóóóół. I metr w góóóóórę i..... A nie! Tym razem jeeeszcze pół metra do góóóóry i teraz dopiero w dóóóół. A następnie kołysanie na boki, w prawo raz, w lewo dwa. I znowu w góóórę ...

Jedyny sposób na przetrwanie takiego armagedonu to niezwłoczne ułożenie się do snu, choć 100% skuteczności chyba nie da się zagwarantować.

 

Około czwartej nad ranem zjechaliśmy na ląd w Moskenes. Lofoty chcieliśmy przejechać od krańca do krańca (na tyle, na ile pozwalała droga), w związku z tym nie skorzystaliśmy z kempingu, zaraz obok portu, tylko wyruszyliśmy do "A" odległego o kilkanaście kilometrów.

"A" z takim małym kółeczkiem u góry jest ostatnią literą w norweskim alfabecie no i taką też nazwę dostała osada na samym końcu archipelagu.

Wąska droga kończyła się rozległym parkingiem. Były tabliczki wskazujące kierunek do pola kempingowego, ale chyba, sądząc po szerokości dojazdu, nie dla nas.

Zdecydowaliśmy się zanocować na parkingu. Wprawdzie stało tu już sporo kamperów jak i kilka przyczep, mielismy jednak trochę obaw - nie wiem, czy wcześniej wyraźnie to powiedziałem, ale w kempingowaniu jesteśmy prawie nowicjuszami i poza polem kempingowym jeszcze nie spaliśmy.

Zmęczenie jednak nie wdawało się w dyskusje z obawami i po chwili zasnęliśmy.

 

Gdy rano wyrwały nas ze snu dzikie wrzaski, obawy zdawały się potwierdzać.

Cdn.

 

[ Dodano: Nie 15 Sie, 2010 22:23 ]

------

 


Jest godzina 0.30. Zawija prom, który zabierze nas na Lofoty.

post-149890-imported-2e886f60-8435-419a-9e18-32b2ec75db95_thumb.jpg

 

Jeszcze na E6. Wczoraj pewnie było podobnie, ale deszcz wszystko popsuł.

post-149890-imported-6f389f19-192d-45cf-8c0a-5e6ed55d668d_thumb.jpg

 

I tu E6, niedługo zjazd na 12.

post-149890-imported-7c4e3708-8d98-45b9-a1bb-598804115a3d_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-d16cf738-f17f-4e72-8ab9-32fddaef4881_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-8a4849a9-b4df-4892-a8b3-52185b436a89_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-599d8ca1-c7d7-497c-8966-4cacf5af54ef_thumb.jpg

 

Spotkanie z Drogą 17. Widok na Archipelag Kleivhaalsen.

post-149890-imported-085f8d75-2183-4301-9278-31d24ef58631_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-ac028e04-636b-4997-865b-859ca2044d5a_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-f48c68c1-89ad-4c18-bc35-44bdea5dd8af_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-401554ec-a81b-4e1a-85c4-983b25f3b902_thumb.jpg

 

Godzinna przeprawa promem okazała się super wycieczką.

post-149890-imported-17e6d55f-7206-4ae2-9af2-e3b0b7da2a70_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-0f4e3346-5f0f-4df9-9a16-1cc16fedf2df_thumb.jpg

 

Zdjęcie również z promu.

post-149890-imported-8bf1986f-a2b2-4bc1-9da4-7a6410db214c_thumb.jpg

 

W miejscu przekraczania koła podbiegunowego, na brzegu ustawiono symboliczny globusik.

post-149890-imported-2a403d6e-4c25-420e-b9b3-ebd455848949_thumb.jpg

 

Z promu, już za kołem.

post-149890-imported-2c226956-71ca-428e-a768-937534cfba89_thumb.jpg

 

Droga 17 obfituje w pięknę widoki tak na morze jak i i na góry.

post-149890-imported-b7622717-98c5-47fa-ac98-a35938aebd00_thumb.jpg

 

Też 17, do Bodo ok. 70 km.

post-149890-imported-330a4f71-59f9-4e63-83bc-1f87e7fa1799_thumb.jpg

 

 

post-149890-imported-afc47eab-8963-4697-b833-3d7ee30137f8_thumb.jpg

 

Może ten kolejny widok z 17 powtarza się, ale żal było nie zabrac go ze sobą.

post-149890-imported-4b323af4-6be3-4a98-af78-563c5883d071_thumb.jpg

 

Dymiąca góra w Bodo.

post-149890-imported-acfa8629-1fcb-4502-87c1-b74a17945c51_thumb.jpg

 

Zdjęcia pod zachodzące słonce to tanie efekciarstwo. Ale tu nie mogłem się powstrzymać.

post-149890-imported-0beea68b-99c5-48f1-99f6-573f68f121ba_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki! No to jadę dalej.

 

Wrzaski były przeraźliwe, ale każdy przytomny człowiek rozpozna krzyki ptaków.

Zatem, gdy oprzytomniałem, to rozpoznałem. Ale wczesniej wydawało mi sie, że kogoś mordują.

Wyjrzałem na zewnątrz. Na parkingu grasowały mewy. Ale nie takie zwyczajne, tylko zorganizowane. Podzieliły się na drużyny z których każda ustawiła się przy wybranym przez siebie pojeździe.

Niedaleko nas, Finowie, już dawno wstali (każdy by tak potrafił, jakby przyjechał promem o 23.00). Ich mewy najedzone do syta i zadowolone, kręciły się na pobliskich kamieniach ledwo powłócząc pełnymi brzuszyskami.

Nieco dalej, mewy węgierskie - im też nic nie brakowało, kilka mniej operatywnych jeszcze dziobało resztki okruszków na asfalcie ale pozostałe, tłuste i wypasione, schowały łapy w pióra i wygrzewały się w słońcu. Tylko im przyciemnianych okularów brakowało.

A nasze? Nie doczekały się od nas NICZEGO. Usiadły wprost, przed drzwiami i darły się wniebogłosy.

Poczułem się strasznie. Obdarzono mnie zaufaniem, a ja...

Z nadzieją rozejrzałem się wokoło. Uff... Niemcy po drugiej stronie placu, których widzieliśmy na promie, też dopiero gramolili się z łóżek a ich mewy ryczały chyba jeszcze głośniej.

Wiedziony poczuciem winy zabrałem się za otwieranie mielonki i krojenie chleba.

- Ojej, nie możesz wytrzymać?, moja krzątanina zbudziła żonę.

- Zaczekaj, zaraz zjemy razem. Już jedenasta?, popatrzyła na mnie krytycznie i podreptała do łazienki.

 

Miejscowość "A" jest tak duża, jak długa jest jej nazwa.

Tuz przy parkingu stał wbity drążek, a na nim strzałka z napisem "Tourist Veg". Z drugiej strony - drugi słupek, z napisem "Center".

- Tym razem nie damy się nabrać, pomyśleliśmy, mając w pamięci "tourist veg" w Lom.

W przeciwieństwie do poprzedniej wyprawy, tutaj jednak bylo widać innych ludzi, wyprawiających się tą drogą na wycieczkę.

Spotkać też można było takich, którym udało się wrócić. Poruszali się o własnych siłach, bez widocznych uszkodzeń ciała a i ducha chyba też, bo miny mieli zadowolone.

Spacer okazał się bardzo przyjemny, płaskie skały wrośnięte w rozległe nabrzeże, dopiero tuż, nad samą wodą opadały gwaltownie w dół.

Niczym niezakłócony widok na mniejsze wysepki archipelagu, na które nie można już się dostać na kołach łączył się z pionowymi, skalnymi ścianami naszej wyspy.

 

Później przyszła kolej na "Center".

Domki stoją na drewnianych platformach, jednym końcem dochodzących do wody, drugim stykających się z twardym gruntem.

Pomiędzy platformami są pomosty pełniące rolę ulic. Inaczej się nie dało budować, bowiem w terenie opadającym ku zatoczce, stanowiącym naturalną osłonę od wiatru nie było ani jednego, płaskiego kawałka.

Nieco dalej, znalazłby się równiejszy plac, ale, najwidoczniej, nie nadawał się on rybakom do użytku.

 

- Bardzo ładne te Lofoty, stwierdziliśmy jednogłośnie i pojechaliśmy drogą E10 oglądąć ich dalszy ciąg.

 

[ Dodano: Sro 18 Sie, 2010 00:06 ]

Kilkunastokilometrowa trasa między "A" a Moskenes stanowiła dla mnie najtrudnieszy odcinek jazdy z przyczepą w ciągu całej wyprawy. Droga wprawdzie bez przepaści ale i wąska i kręta.

Z parkingu w "A" trzeba wybrać się tak, żeby godzina wyjazdu nie pokryła się z godziną zawinięcia promu. Wtedy prawdopodobieństwo spotkania z pojazdem jadącym z przeciwka jest mniejsze.

Droga ma dobrą nawierzchnię, ale jej szerokość wystarcza na jeden pojazd, nie jeden i pół, tylko dokładnie jeden.

No ale w tej kwestii nie wszyscy są całkiem zgodni. Przyjezdni raczej tak, zachowują się wobec siebie uprzejmie i ten który ma bliżej czeka w zatoczce - mijance.

Gorzej z norweskimi kierowcami autobusów. Ci jakby ignorowali obecność innych, więc trzeba na nich uważać.

 

Przewodniki dużo piszą o wioskach i miasteczkach na Lofotach. Nie wiem, jakim cudem, ale o którym by nie czytać, okazuje się, że zostało ono uznane, z reguły przez jakąś szacowną instytucję lub plebiscyt, za najładniejsze.

Najładniejsze bylo też i Reine. Z drogi prezentowalo się niezwykle malowniczo, więc postanowiliśmy przyjrzeć się mu z bliska.

Zaparkować udało się bez większego kłopotu w samym centrum, przy małej stacji benzynowej.

Poszliśmy zajrzeć do małego portu. Po drodze minęliśmy mały bank a potem mały kościółek.

Na schodach małej kwiaciarni były wystawione kwiaty, które u nas chyba nie spotkałyby się z uznaniem. Podobne do nich często staly w oknach mijanych przez nas małych domków.

Rzeczywiście bylo uroczo i wiele osób zatrzymalo się tu w rorbuerach przygotowanych do wynajęcia.

 

Na szczególną uwagę zasługują mostki i mosty łączące ze sobą wyspy albo skracające drogę, gdy morze pozwoliło sobie na zbyt wiele wdzierając się pomiędzy góry.

Te stworzone przez ludzi budowle pięknie łączą się z naturą.

 

Cdn.

 


Zapomniałbym o tradycyjnej mapce.

post-150197-imported-c0c68589-1374-42d3-ab20-a137fc60543e_thumb.jpg

 

 

post-150197-imported-852f96e7-ba10-4aec-b649-be0ca9cd1554_thumb.jpg

 

 

post-150197-imported-833a8af9-c1a4-444b-afea-186cd3ad1668_thumb.jpg

 

 

post-150197-imported-b2fb97fa-3691-45f8-bf49-1446d1c7ff56_thumb.jpg

 

Suszone łby dorszy.

post-150197-imported-a37e5bcd-7323-4dc8-b3fd-c64d15268516_thumb.jpg

 

Znowu E10

post-150197-imported-755252c1-f48c-4ceb-a655-a485f0c4de98_thumb.jpg

 

Inna osada, na oko podobna, dlatego wydaje mi się, że te konkursy piekności, to kwestia umowy.

post-150197-imported-57e6e22c-676a-4d3b-94ac-01efdf1cdb4c_thumb.jpg

 

Urokliwe mosty. Rzadko wytwory ludzi tak ładnie łączą się z naturą.

post-150197-imported-27d63791-489d-45ad-8fc1-b06ca676b2ee_thumb.jpg

 

Droga E10 za Moskenes.

post-150197-imported-be577ca2-7e8a-4c7a-992f-d17624793d0a_thumb.jpg

 

No i jesteśmy w Reine.

post-150197-imported-640b9da1-a22f-4c91-a498-892417975af9_thumb.jpg

 

Ścieżka turystyczna na krańcu Lofotów.

post-150197-imported-402bc13f-3e56-49da-82b1-8a9bc45c6afd_thumb.jpg

 

Ścieżka długa, to i zdjęć kilka.

post-150197-imported-0a9591c7-e9bb-4b1d-94a6-82a2565d45cb_thumb.jpg

 

 

post-150197-imported-2f2169b4-eda3-4a28-aac4-2d554292104b_thumb.jpg

 

 

post-150197-imported-eee8ed32-866f-4618-b13a-b10837d7e850_thumb.jpg

 

 

post-150197-imported-c6bca159-93a8-4645-88ba-47e4854ef727_thumb.jpg

 

Zabudowa "A" skupia się wokół tej zatoczki.

post-150197-imported-554f4729-9217-4480-a838-629fd93be158_thumb.jpg

 

 

post-150197-imported-5b291c9d-c82e-4baf-8d10-5d5ac14e3ec5_thumb.jpg

 

Prawda, że malownicze to "A"?

post-150197-imported-8fe8c6d1-2661-41a1-8b3b-85bdcd47f401_thumb.jpg

 

Zamiast koguta.

post-150197-imported-04ff604e-5283-410d-8a86-5e7af8dbc0e3_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
  • Witamy

    Witamy na największym polskim forum karawaningowym. Zaloguj się by wziąć udział w dyskusji.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.