Skocz do zawartości

Płw. Iberyjski, lipiec 2017


Rekomendowane odpowiedzi

Następnego dnia opuszczamy stolicę. Pierwszy cel to Cabo da Roca. Nawigacja kieruje nas wąskimi krętymi drogami, ale bez obaw, jeżdżą tędy autobusy. Jedziemy lasem z wielkimi głazami, które się bardzo podobają, zaczynają się tu jakieś szlaki, niestety nie dla nas z wózkiem. Gdy do celu jest już tylko kilka km w poprzek drogi stoi samochód policyjny, zakaz ruchu jeszcze przez najbliższe półtorej godziny. Odpuszczamy, widzieliśmy przylądek św. Wincentego i nie mamy parcia na kolejne klify, a już z pewnością mamy serdecznie dość czekania .

Jedziemy z ominięciem autostrad, przejeżdżamy przez miasteczko z imponującym pałacem, do dzisiaj nie wiem co to było i jak się nazywało. Nie zatrzymujemy się, jedziemy miasteczkami, wioskami, drogami, dróżkami, nasza nawigacja z opcją "omiń drogi płatne" nie jest wybredna. Jest stromo, kręto, ładne widoki na winnice, białe domki z ceglastymi dachówkami. Faktem jest, iż autostradą do celu dotarlibyśmy co najmniej dwa razy szybciej. Po drodze mijamy miejscowość Alcobaca, nie zatrzymujemy się, obiecałem że do zwiedzania pozostał już tylko jeden kościół. A jest nim Batalha. Dojeżdżamy do miasteczka, nie ma żadnego problemu z parkowaniem. Katedra jest imponująca, bardzo się chyba tutaj cieszyli ze zwycięstwa nad Hiszpanami. W środku katedra również robi wrażenie, zwiedzanie w zasadzie darmowe, za wyjątkiem wejścia do jakieś bocznej kaplicy, z czego nie korzystamy. Nie widzieliśmy grobu nieznanego żołnierza, ale tak bardzo to i go nie szukaliśmy. Chwila odpoczynku i ruszamy w kierunku Fatimy.  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W Fatimie zatrzymujemy się na darmowym parkingu z umywalkami i wc, czystymi i czynnymi całą dobę - parking za bazyliką, chyba nr 4. Oglądamy bazylikę, podoba się jej prostota, oglądamy nowy kościół - zadziwia i też się podoba. Na placu wieje. Wieczorem idę na procesję ze świecami, reszta zostaje w busie, ludzie na procesji ubrani w jesienne kurtki. Fatima była traktowana przez nas trochę jako punkt obowiązkowy ze względu na pytania wśród rodziny i w szkole. Po odwiedzeniu tego miejsca uważam że warto. W takich miejscach spotyka się i modli cały świat. Szkoda opuścić wieczorną procesję ze świecami.

Rano po śniadaniu ruszamy w trasę.


Ruszamy w kierunku oceanu. Zatrzymujemy się w miejscowości, która w przewodniku opisywana jest jako spokojna i popularna wśród rodzin z dziećmi. Miejscowość jest prawie pusta, kilka samochodów, kamperów. Parkujemy przy plaży. Wielkie fale, nikt nie wchodzi do wody. Pusta ciągnąca się prawie po horyzont plaża, spokój, cisza - podoba nam się tu. Ruszamy w trasę.

Kolejny przystanek następuje na lagunie w miejscowości słynnej ze względu na domy w pionowe pasy, które namiętnie fotografujemy - Costa Nova do Prado. Z przodu jezioro, port rybacki, dwa - trzy rzędy domów, plaża ocean. Są też domy z ładnymi azulejos. Po krótkim spacerze, obiedzie, zakupach ruszamy w trasę. Dojeżdżamy do kempingu sieci Orbitur - "Da Madalena", w pobliżu Porto. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kemping należy do grupy ulubionych przez nas typu "zwykła górka", bez żadnych parceli, przestrzeń wśród drzew, zresztą jest dość luźno. 

Następnego dnia ruszamy na podbój Porto. Przyzwyczajony do wygody, jak prawdziwe panisko życzę sobie na recepcji taksówkę. Panu taksówkarzowi wskazuję kierunek na mapie - księgarnia, gdzie sprawnie docieramy, koszt 11 euro taryfa weekendowa. Księgarnia wszystkim się podoba, dzieci oczywiście nie mogą wyjść bez pamiątki, po notesie, których cena konkuruje z tymi w oceanarium w stolicy.

Oglądamy następnie dwa kościoły z azulejos na ścianie jednego i wąskim domem je przedzielającym. Ruszamy w kierunku dworca z azulejos na ścianie. W drodze podejmuję próbę rozmienienia banknotu 500 euro. W jednym sklepie pamiątkarskim, gdzie chcę kupić jakieś magnesy od razu mnie zbywają. W drugim pan sklepikarz albo jego pomocnik mówi, że rozmieni, zabiera banknot i znika. Zaczynam się niepokoić, ale pan wraca, oddaje banknot,twierdzi, że każdy się boi rozmienić. Ja mam najczarniejsze myśli, bo niby banknot podobnie zgięty, ale nie wiadomo co pan z nim robił, może podmienił, banknot nie jest już dla mnie taki pewny i zaczyna mnie parzyć. Dochodzimy do dworca, nie patrzę nawet na azulejos (oglądam je dopiero w busie ze zdjęć, rzeczywiści ładne) tylko lecę do kantoru, ale tam pani nie rozmieni. Odsyła mnie do kasy, podchodzę do jednego okienka, pani odsyła mnie do drugiego okienka, w drugim okienku pan od razu odmawia. Ruszmy w kierunku rzeki, nie zwracam uwagi na miasto tylko kombinuję, gdzie rozmienić ten banknot, jest sobota, wszystkie banki zamknięte. Decyduję się na zakup biletów na rejs statkiem po rzece, pod jednym parasolem pani twierdzi, że nie sprzedała jeszcze tyle biletów, nie ma jak wydać i odmawia sprzedaży biletów. Znajduję jednak drugi parasol, tu interes się kręci, pytam o bilety i od razu pokazuję banknot, skarżę się, że nikt tego w Porto nie chce, pan się śmieje i mówi no problem. Uff, czasem błahe rzecz urastają do rangi problemu. Rejs ("pod sześcioma mostami") jest nudny, długi - trwa 45 minut, zgodnie stwierdziliśmy, że 15 minut by wystarczyło. Robi się gorąco, parno, zwijamy się na kemping. 

I tu się nacieliśmy. Wsiadamy do pierwszej z brzegu taksówki, kierowca - kobieta w wieku przedemerytalnym, włosy bujny  blond, świetnie, jeszcze nigdy nie jechałem z taksówkarzem - kobietą. Mówimy na jaki kemping chcemy jechać, a nie jest tu wiele kempingów - gdy kobieta wyciąga nawigację, zaczynam mieć obawy. Bardzo szybko się potwierdzają, spięta sylwetka, przyklejona do szyby, problemy z włączeniem się do ruchu, nerwowe żucie gumą. Błądzimy mimo nawigacji, coś  tam próbuję pomóc. Pani nic nie rozumie, coś mówi w swoim języku, chce nas wysadzić na jakimś pustkowiu, twardo obstajemy na kemping, pani jedzie pod prąd, w końcu pyta przechodniów o drogę, dalej błądzi. Jakiś pan skuterem macha ręką prowadzi na kemping. Koszt przejazdu - 17 euro. 

Na kempingu lecimy do restauracji na pizzę, dostajemy skrzyżowanie pizzy z lazanie, coś obrzydliwego. 

Tak więc w Portugalii z pewnymi wyjątkami taksówki się tanie i sprawne, a jedzenie w restauracjach pyszne.

Samo Porto znacznie lepiej wychodzi na zdjęciach niż w rzeczywistości, miasto jak każde inne zabytkowe miasto z portem. Księgarnia i azulejos w poczekalni dworcowej warte obejrzenia.   

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas na odwrót. Następnego dnia ruszamy, opcja omiń drogi płatne pozwala na dokładne zapoznanie się z portugalską prowincją. Przemieszczamy się krętymi, stromymi dróżkami, często z kamienia granitu. Mijamy stare wioski pobudowane z tego materiału. Po drodze przejeżdżamy obok prawdziwej perełki - kamiennej kapliczki na wzgórzu z winnicami, zapewne żaden przewodnik  o niej nawet nie wspomina. To jest piękne w podróżowaniu samochodem. Naszym pierwszym celem jest dolina Douro - portugalskie maczupikczu. Przejeżdżamy tą sławną drogą widokową, jest tu rzeczywiście pięknie, a zdjęcia w przewodnikach nie przekłamują ani wyolbrzymiają. Jest dość wąsko, ale jeżdżą tędy autobusy. Co jakiś czas miejsca w których można się zatrzymać, żeby obejrzeć widoki. Po drodze kupujemy owoce u każdej z trzech pań, których stragany sąsiadują obok siebie, każda zachęca, zachwala. Owoce oczywiście b. dobre. Dojeżdżamy do miejscowości Pinhao, gdzie jemy obiad w jakiejś knajpie, zatrzymała się tutaj też wycieczka portugalska, ależ oni są żywiołowi. W Pinhao oglądamy b. ładne azulejos na zewnętrznej ścianie dworca przedstawiające dolinę i życie jej mieszkańców. Dalej prowadzi nawigacja - dalszym ciągiem doliny, kończą się winnice, zaczynają niezagospodarowane wzgórza, zjeżdżamy na teren płaski, wjeżdżamy na autostradę do Bragancy, która okazuje się darmowa, jedynie na wysokości Bragancy nawigacja sprytnie omija elektroniczną bramkę. Autostrada jest świetna, b. dobrej nawierzchni, z odcinkami do wyhamowania. Widoki z autostrady zaskakująco ładne - gaje oliwne, jakieś inne sady, w tle góry. Wjeżdżamy do Hiszpanii. Zaczynają się rozległe pustkowia na których nieźle wieje, później rozległe lasy,bezkresne przestrzenie - Hiszpania to jednak wielki kraj. Dojeżdżamy do kempingu miejskiego w mieście Leon.   

 

 

 

 

dokładne

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oglądając zdjęcia zorientowałem się, że pominąłem miasteczko Obidos, które odwiedziliśmy w drodze do Fatimy. Największą atrakcją są mury otaczające miasteczko, na które oczywiście nie wchodziliśmy, akwedukt przy którym jest darmowy parking, ładne kamieniczki wzdłuż uliczek średniowiecznej zabudowy. W kamieniczkach sklepiki z barachłem. Miasteczko na co najwyżej dwie godziny.

Kemping w Leon jest kameralny, wśród drzew, recepcja jest w restauracji. Po raz pierwszy spotkałem się z praktyką, że pani prowadzi,  na miejsce i wskazuje ręką, gdzie masz stanąć. Kemping ma basen, z którego nie skorzystaliśmy bo kemping był dla nas typowo przejazdowy. 

Następnego dnia ruszamy autostradą z opcją omiń drogi płatne, drogi są b. dobre, szybko pokonujemy kilometry, najpierw po wielkich płaskich przestrzeniach. Później wjeżdżamy w góry, leje jak z cebra, żywa zieleń, pasą się owce. Temperatura spada do 15 stopni. Dojeżdżamy do autostrady wzdłuż płn. wybrzeża i dojeżdżamy do Bilbao. Celem jest muzeum Guggenheima, trochę krążymy w poszukiwaniu parkingu, w końcu stanęliśmy na parkingu przy nabrzeżu jakieś kilkaset metrów od celu. Do muzeum nie wchodzimy (jak chyba większość odwiedzających), wystarczy ekspozycja zewnętrzna - wielki kwiatowy pies, drzewko ? z bombek, pająk i popisy przebranych za dwa łosie artystów, co w sumie podobało się najbardziej. Ciekawe są wielkie zdjęcia pokazujące miejsce przed i po wybudowaniu muzeum. Miasto, gdy krążyliśmy w poszukiwaniu parkingu i w drodze do muzeum bardzo się podobało, mnóstwo wypielęgnowanej czystej zieleni, ładna architektura. Jeszcze wizyta w McDonaldzie i ruszamy w trasę. W drodze leje jak z cebra, oglądam napisy na znakach w j. baskijskim. Wieczorem przekraczamy granicę z Francją, na granicy jak zwykle  w tym kraju - uzbrojone wojsko. Mamy upatrzony kemping nad Zatoką Baskijską, ale rezygnujemy, bo tu leje. Jedziemy dalej, w planach jest kemping nad jeziorem bodeńskim, nigdy tam nie byliśmy . Przejeżdżamy przez Bordeaux, które jest miastem kompletnie zablokowanym przez roboty na jezdni, błądzimy w nocy, w końcu wyjeżdżamy. Francja widziana w ciemną noc z autostrady nie prezentuje się najlepiej, szczególnie, że miejscami leje jak z cebra, bramki pobierają prawdziwy haracz, takiego jeszcze widziałem i już nawet nie liczę tych kwot. Bramki przyjmują tylko banknoty 5, 10, 20 euro, zaczyna mi ich brakować. Szukam stacji paliw, ale wszystko pozamykane, poszli spać. Dzięki takim emocjom nie czuję zmęczenia, wypatruję jakieś czynnej stacji. W końcu jest. Drzemka, rano dojeżdżamy do granicy przed Fryburgiem , szybkie śniadanie na parkingu. Mijamy granicę, sytuacja się powtarza, leje. Rezygnujemy, bo nie ma sensu pakować się w taką pogodę na kemping w górach, jedziemy dalej. Przejeżdżamy przez autostrady Bawarii, mnóstwo robót drogowych, z dwóch pasów potworzone trzy, dobrze że w ogóle jedziemy, bo co z przeciwnego kierunku stoją w gigantycznych korkach, kraj w ruinie. Co zaskakuje, remonty zdarzają się też w DDR. Obiad ponownie w McDonalds, dzieci zachwycone. Wieczorem przekraczamy granicę. nocleg już w hotelu pod Poznaniem. Następnego dnia korzystamy z term w Uniejowie, około 22:00 w dniu 26 lipca jesteśmy w domu.

Adios. :hej:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś jeździliśmy z Niewiadówką - po Węgrzech i Włoszech, dojechaliśmy nią nawet do Rzymu. Później przesiedliśmy się na Renault Trafic l2h2 przerobionym przez pewną firmę. Z długimi przebiegami nie ma u nas wielkiego problemu, mamy swoje sposoby dla dzieci, generalnie pozwalamy im więcej na gry na tablecie, smartfonach, lubią też czytać książki, których wozimy cały stos. Lubią jazdę na wakacjach, wiedzą że będą atrakcje i że czasami się trzeba się trochę zmęczyć żeby wypocząć. Akurat po dzieciach to zmęczenia nie widać i większego odpoczynku nie potrzebują. Dla mnie długie przebiegi w miesiącach letnich i na dodatek po autostradzie też nie stanowią większego problemu, zazwyczaj do pełnego komfortu wystarczy godzina  drzemki gdzieś około godz. 2:00 w nocy. Po takim przebiegu potrzebuję dwa dni na zupełny odpoczynek. W tym roku mieliśmy dwa długie dojazdy na początku i na końcu - do granicy z Hiszpanią i od granicy z Hiszpanią, poza tym zazwyczaj przejazd na trzy - cztery godziny, co dwa trzy dni. Dłużej w jednym miejscu nie wytrzymujemy. Pozdrawiam 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
  • Witamy

    Witamy na największym polskim forum karawaningowym. Zaloguj się by wziąć udział w dyskusji.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.