Skocz do zawartości

Włochy, sierpień 2016


jarekdwa

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Krótko o sobie: rodzina z dwójką dzieci w wieku wczesnoszkolnym, z których młodsze jest niepełnosprawne fizycznie. Dotychczas podróżowaliśmy z przyczepką N126n, w 2014 roku po Węgrzech, w 2015 roku wybraliśmy się do Włoch docierając do Rzymu przez półwysep Jesolo i Toskanię. Na wakacje 2016 roku zaplanowaliśmy objazd Włoch, już zmienionym sprzętem - Renault Trafic l2h2. Podglądaczem forum jestem od kilku lat, nigdy nie pisałem, obecnie nad relacją również się zastanawiałem. Może jednak moja obserwacje okażą się dla innych przydatna, tak jak ja skorzystałem z relacji innych.

Jest początek sierpnia, we Włoszech szczyt sezonu. 2 sierpnia wyruszamy więc z płd.-wsch. części Polski, około godz. 18:00. Przed Rzeszowem wskakujemy na autostradę i przez Czechy i Austrię, po 16 godzinach jazdy około dziesiątej zjechaliśmy z autostrady w kierunku Jesolo. Zgodnie z planem mamy dotrzeć na kemping możliwie blisko Aqualandii. Nie pamiętam jaki kemping wpisałem w nawigacji. Poprowadziła nas między kanałami odwadniającymi, po moście zwodzonym, na którym Włoch za przejazd pobierał po 1 euro, dalej skierowała na wysoką groblę  ze stromymi brzegami, w dole domy mieszkalne. Jest bardzo wąsko ale ruch dwustronny, po kilku mijankach z pojazdami z naprzeciwka, w tym ciężarówką - mam dość. Wykorzystuję podjazd do jednego z domów, zawracam, dalej na most zwodzony, kolejna opłata 1 Euro i kieruję się w stronę drogi prowadzącej do Punto Sabbioni. Nawigacja kieruje nas cały czas na mos zwodzony, gdzie skręcimy, są takie same kanały. Jednym słowem błądzimy. Dopiero po godzinie docieram na znaną już drogę biegnącą do miejscowości na półwyspie. kierujemy się na znany z ubiegłego roku camping Mediterraneo. Na recepcji spotykam Polkę, która pracowała tu w ubiegłym roku i która zresztą mnie skojarzyła. Na kempingu mamy do wyboru dwie parcele, jedna bez wytyczonych granic i tą wybieramy, jest w cieniu, wśród zieleni. Sąsiadami są Niemcy z przyczepka spokojni, kulturalni. Po ogarnięciu się na miejscu ruszamy nad morze. Dzieci pamiętające ubiegłoroczne upały wchodzą do wody, a tu niespodzianka: woda jest zimna. może nie tak jak w Bałtyku, ale nie ma porównania do ubiegłorocznych temperatur. Idziemy więc na baseny ale i tutaj woda chłodnawa. Dla młodszej, pamiętającej również temperaturę wody w Uniejowie z lipca, jest spore rozczarowanie - tym bardziej, że córka szybko marznie w wodzie.  Wracamy do samochodu odpoczywamy. wieczorem idziemy na animacje dla dzieci i dorosłych, ale zmieniła się obsada i te animacje nie wydają się nam tak fajne jak w ubiegłym roku. Jednym słowem - postrzeganie kempingu zupełnie inne niż rok wcześniej. sam kemping, cztery gwiazdki, nic mu nie brakuje, tak jak tym wszystkim czterogwiazdkowym kempingom na półwyspie obleganym przez Niemców, Duńczyków i Holendrów. Następnego dnia jedziemy do Aqualandii, dostajemy się na parking tuż przed wejściem. Po sześciu godzinach zabawy, z  czego dzieciom najbardziej podoba się basen ze sztuczną falą i występ akrobatów z Mozambiku - wracamy na kemping. Za Aqualandię płacimy 85 euro (po okazaniu karty niepełnosprawnych dla córki), park wodny - łączący wszelkiego rodzaju baseny z odbywającymi się co kilkadziesiąt minut różnymi występami - na pewno warty odwiedzenia dla rodzin z dziećmi. Po nocy opuszczamy kemping, koszt za dwie noce dla nas - 146 euro. My ruszamy do Riccione. Najpierw odwiedzamy Acquario di Cattolica, koszt 52 euro (ze zniżką). Tutaj jesteśmy około 15;00, miejsce z zewnątrz nie wygląda zachęcająco - betonowe osiedle między betonowymi hotelami. W środku są bodajże cztery pawilony z różnymi atrakcjami, z czego jedną od razu sobie podarowaliśmy,  pani w recepcji poinformowała nas, że tam są jedynie makiety. Nie byliśmy też w pawilonie z gadami (nie lubimy).  Dzieciom podobał się pawilon z akwariami (koniki morskie, Dori, Nemo i te sprawy). Szału nie ma, tłoku też. My docieramy na kemping Riccione, znany na forum, cztery gwiazdki, czysty, schludny. Jednak daleko od morza, z basenami, które wydały mi się dość kiepskie. W porównaniu do strony internetowej ja byłem rozczarowany - w rejonie basenów łózek było masę, natomiast same baseniki jakieś małe, mizerne. Baseny odpuszczamy, następnego dnia udajemy się do Oltremare, koszt dla naszej czwórki: 72 euro. Zasadniczo jest to strefa dla wózków z małymi dziećmi. Tyle wózków to ja chyba wcześniej w życiu nie widziałem. Ponieważ w ubiegłym roku odwiedziliśmy Zoomarine pod Rzymem porównujemy. Pokaz delfinów pod Rzymem znacznie bardziej atrakcyjny, lepiej przedstawiony, trenerzy robią różne figury w wodzie, akrobacje itd. Tutaj tego nie ma. Delfiny poskaczą kilka razy i tyle. W Zoomarine z widowni widoczne są delfiny pod powierznią wody, tutaj trzeba iść na inne piętro budynku.  Natomiast w Oltramre atrakcyjniejszy jest pokaz ptaków myśliwskich, jest też bardzo kolorowy musical na który zresztą trafiamy przypadkiem. Podczas jednego "show" pani opowiada niewątpliwie ciekawie o delfnach, ale jedynie w języku włoskim - bariera językowa. Wracamy na kemping. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kontynuacja tematu: 

Jest niedziela. Opuszczamy kemping, koszt za dwie noce 132 euro. Jedziemy do Asyżu. Stajemy na parkingu przy bramie "Porta Nuova", jesteśmy koło 13:00. Na parkingu trochę wolnych miejsc, o dziwo wcześniej mijane parkingi zapchane, może były  darmowe. Na naszym parkingu zakaz wjazdu na kamperów, stoją jednak dwie alkowy, wjeżdżamy i my. Bilet, bramka, staję na miejscu dla niepełnosprawnych. Bilet kładę w rogu szyby przy miejscu kierowcy. Niestety w tym momencie spostrzegam, iż w moim samochodzie pomiędzy szybą, a górna półką deski rozdzielczej jest wnęka, jest za późno wpada w nią bilet. Wszelkie próby wyciągnięcia ręka, śrubokrętem są bezskuteczne, biletu już nie widać. Wracam do szlabanu, stoją tu jakieś budy, ale są zamknięte, jest przecież niedziela. automat nie chce mi wydać drugiego biletu, wyświetla się komunikat o braku samochodu przed szlabanem. Wracam do samochodu, odkręcam półkę w desce rozdzielczej, przechodzący turyści obserwują z zainteresowaniem jak rozkręcam samochód na parkingu w niedzielę w Asyżu. Moje rozpaczliwe działania okazują się bezskuteczne, bilet jest głęboko i niewidoczny. Wychodzę i tym razem pytam w sklepiku o obsługę kempingu, pani uprzejmie wskazuje okienko pod schodami. Dziękuję, dobiegam i jest ! Dwóch mężczyzn rozlicza opłaty za parking. Nie będziemy więc spać na tym parkingu. Przyciągam jednego do samochodu, bo mówi tylko po włosku. Parkingowy widząc pojazd mówi "no kamper", ja odpowiadam "no kamper, van". Demonstruję co się stało z biletem, pokazuję kartę dla niepełnosprawnych. Facet odpuszcza, wracamy do okienka, drukuje bilet, uff.

Wspinamy się do góry w kierunku bramy, po raz kolejny szczerze podziwiam niewątpliwy kunszt Włochów w parkowaniu w miejscach niemożliwych do parkowania. Przez bramę wchodzimy do Asyżu, po lewej stronie katedra świętej Klary, panorama. nieśpiesznie podążamy w kierunku bazyliki św. Franciszka. Asyż bardzo nam się podoba, chyba bardziej niż ubiegłoroczna Siena, czy Florencja. Kontrola przed wejściem na plac przy bazylice, wchodzimy do kościoła górnego, później dolnego. Schody w tej bazylice są strome, śliskie, trzeba uważać przy znoszeniu dziecka. Tak samo do kaplicy w której jest habit św. Franciszka. Po wyjściu z bazyliki - kościoła dolnego, korzystamy z toalet, jestem pod wrażeniem panoramy na okolice widocznej z okna w męskiej. toalecie. W drodze powrotnej wchodzimy do jakiegoś bary, zjadamy  po porcji lazanii (koszt wraz z kolą dla każdego dla czwórki około 200 zł), załapujemy się na mszę w katedrze św. Klary i wracamy do samochodu. Na parkingu wpisuję nazwę kempingu z miejscowości Alba Adriatica poniżej Ascole Piceno i ruszamy. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj mam wenę twórczą.

Wracając jeszcze do Asyżu - wyjątkowo przyjazne do odwiedzenia miasteczko, również dla rodziców z wózkami z dziećmi - gładki bruk, różnice wzniesień są jak najbardziej do pokonania. Polecam parking od strony katedry św. Klary - podążając do bazyliki przechodzimy przez miasto na jego przeciwległą część.

My tymczasem kierujemy się w stronę Adriatyku, okolice z zalesionymi wzgórzami przypominają trochę Europę środkową. Mijamy Ascoli Piceno, w którym miał odbywać się właśnie tej niedzieli sławny turniej rycerski, początkowo i dla nas w planach, ze względu na zamachy w Europie z planów taką atrakcję wykreśliliśmy. Dojeżdżamy do Alba Adriatica, właściwie to ciąg miejscowości nadmorskich, kempingi położone są za linią kolejową ciągnącą się wzdłuż wybrzeża. I to okazał się problem. Jest po zmroku, nawigacja prowadzi, jadę, jesteśmy trochę zmęczeni. Nagle żona krzyczy "wiadukt", zatrzymuję się -  wiadukt ma wysokość 2 m, a my potrzebujemy 2,6 m. Spacerowicze w języku włoskim tłumaczą, iż jest wyższy wiadukt (oczywiście że jest, przecież tam są kempingi). Jedziemy, ale nawigacja uparcie cofa nas do punktu wyjścia, w końcu ją wyłączam. Jedziemy zgodnie ze wskazówkami Włocha (albo tak nam się wydaje) i jest wiadukt, ale wysokości 1,9 m. Krążymy po uliczkach, krążymy, w końcu Włosi nakierowali nas na "main street" z wiaduktem 4 m. Przejeżdżamy pod wiaduktem, teraz już powinno być z górki. ale nie jest. Kilkadziesiąt metrów za wiaduktem ta gówna droga jest zagrodzona, utworzono na wieczór deptak, a ruch puścili w boczną uliczkę. Jedzie tam sznur samochodów osobowych, jadę i ja. Początkowo nawet mijamy sznur zaparkowanych samochodów, który jednak ustaje, droga się zwężą, są zakręty, którym niewiele brakuje do 90 stopni. po obu stronach drogi domy, murki, w końcu zakręty pokonuję z pomocą żony, która wychodzi na ulicę, pokazuje, mam zapas na centymetr z przodu i z tyłu. Za mną sznur samochodów włoskich, nikt nie trąbi, nikt nie pogania, ja się zatrzymuje, oni się zatrzymują. Jak staję, Włosi za mną stają, zaczynają się cofać, przewidując, iż ja mogę taki manewr podjąć. Nie uśmiecha mi się jednak cofać w taką trasę, nie jest to możliwe. W końcu dojeżdżamy do momentu, który musiał nadejść. Zakręt, dalej zwężenie, ja już się nie zmieszczę, samochód za szeroki. Zatrzymuję się, włączam światła awaryjne. Wychodzi dwóch czy trzech Włochów z samochodów za mną, coś między sobą rozmawiają i jeden po angielsku tłumaczy, że dalej nie pojadę (to oczywiste), mogę cofać, ale też mogę wjechać  na deptak (który krzyżuje się z naszą drogą, jest tam znak zakazu wjazdu), ten deptak dalej krzyżuje się z główną drogą, Włoch uprzedza, iż manewr ryzykowny, jeśli tam będzie policja. Cóż nie mam wyboru, wolę zapłacić mandat, niż szukać tutaj blacharza. Na awaryjnych wjeżdżam na deptak, mijam kilkanaście osób i dojeżdżam do głównej ulicy. Tu pełnia życia nocnego, ale akurat policja nie przejeżdżała, jedziemy tą w kierunku południowym, musi być w końcu jakiś kemping. I jest: Salinello, neon widoczny z daleka na hotelu, który jest częścią ośrodka. Jest po 22:00, pytam w recepcji o miejsce na jedną noc, jest, bez problemu. po załatwieniu wszystkich formalności odnajdujemy parcele, grzecznie wypraszamy z niej Włocha, który wykorzystywał ją jako parking. Wszyscy idą spać, ja jeszcze robię obchód kempingu, mijam dyskotekę z nastoletnią młodzieżą, widzę baseny, na które trzeba czepki i wpuszczają tylko pierwsze 250 osób. No cóż jutro zobaczymy. Ważna informacja - kemping musimy opuścić przed 13:00, a to pozwoli spokojnie pokąpać się w morzu. Jutro dowiaduję się, że przy kempingu jest droga z wiaduktem 4 m.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Salinello to nie kemping, to kombinat kempingowo - hotelowy bodajże z dwoma amfiteatrami, dyskotekami, boiskami, sporym supermarketem itd. Na hotelu neon który i nas w nocy przyciągnął. Przypominają się nam sceny obserwowane w ubiegłym roku na kempingu Fabulous pod Rzymem - włoskie wakacje z tymi ich obozowiskami, na które zwożą chyba większość wyposażenia domowego, gdzie mają rozstawione stoły, postawione domowe lodówki, telewizory itd. Nasze brutalnie minimalistyczne wyposażenie kontrastuje; sąsiad Włoch, którego samochód wieczorem usunęliśmy z naszej parceli, nie mieści się na swojej i przychodzi z pytraniem, czy nie moglibyśmy się dalej odsunąć. Trochę nas to śmieszy, skoro nie przekraczamy granicy parcel, a samochód ustawiony jest na środku, tłumaczę mu jednak, iż przed 13:00 wyjeżdżamy i nie chce nam się manewrować. Włoch się dziwi, że wieczorem przyjechaliśmy dzisiaj odjeżdżamy i nie kryje radości, że będzie zaraz miał dwie parcele do dyspozycji w cenie jednej. My po zrobieniu zakupów, śniadaniu wybieramy się nad plaże, która jest piaszczysta, przy brzegu pokryta w pasie kamieniami i nam się podoba. Jest lekki wiatr, są fale, dzieciom podoba się bujanie na nich. Na plaży rozrywki jak to na plaży, aerobiki itd. Koło południa zwijamy się z plaży, kierujemy do samochodu, obserwujemy  zadbaną roślinność na tym kempingu. Po opłaceniu kempingu (75 euro) jedziemy na południe. Rezygnuję z planowanego wjazdu na Campo Imperatore, po wczorajszym dniu mam dość przygód samochodowych. Podążamy autostradą, po lewej stronie mijamy masyw płw. Gargano, kierujemy się na płd. Zmienia się krajobraz - jest płasko, wszędzie gaje oliwne. Po zjeździe  z autostrady przejeżdżam przez jakieś miasteczko, tam gdzie kieruje mnie nawigacja droga jest zamknięta. Miasteczko samo w sobie jest zachwycające z tymi białymi domami w stylu południa, wąskimi opustoszałymi uliczkami, nie chcę tutaj krążyć, a nawigacja jest bezużyteczna.  Jakaś staruszka Włoszka po włosku wskazała mi drogę i do dzisiaj podziwiam ją że potrafiła czytelnie wyjaśnić te wszystkie zakręty osobie, która nie włada językiem włoskim. Po jej wskazówkach przejeżdżam przez miasteczko, nawigacja "odzyskuje rozum" i jedziemy prosto do Alberobello na kemping Bosco Selva. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie wszystkich.

Nomadko - oczywiście czytam twój wątek, tak jak czytałem wszystkie twoje pozostałe relacje z podróży, z jednej zamierzam "zaczerpnąć", podoba mi się wasz sposób podróżowania. Co do dalszego ciągu, u nas będzie  inaczej - krócej, aż na Sycylię nie dotarliśmy. Co do zdjęć, to chyba ich nie będzie, gdyż: 1. trzeba umieć je wklejać, 2. mamy większość z wizerunkami, a takich z oczywistych względów nie publikuję, 3. nasze zdjęcia chyba nie są rewelacyjne, robione zwykłym sprzętem, w necie można znaleźć znacznie fajniejsze zdjęcia z miejsc, które odwiedzaliśmy. 

Kemping Bosco Selva położony jest na wzgórzu na krańcu miejscowości Alberobello, wśród wysokich drzew, które bardziej przypominają Polskę, niż Włochy. Kemping nie jest z kategorii "village", lecz z kategorii "podróżniczy". Oferuje czyste łazienki z prysznicami, zlewy do mycia naczyń, pralki, kuchenkę do podgrzania, jakąś lodówkę przy recepcji, słupki do podłączenia prądu w ilości zupełnie wystarczającej. Jest w cenie wi - fi na terenie całego kempingu  i rzeczywiście działające (dzieci oglądają bajkę wieczorem i ściągają nową grę). Na kempingu stoi klika kamperów, ze trzy przyczepki, w tym dwie opuszczone pozostawione na wieczny spoczynek, jedna, którą podróżuje małżeństwo Holendrów i wraca "do bazy" tylko na wieczór. Poza tym kilka namiotów, a to małżeństwo w wieku około 70 podróżujące motocyklem i śpiące pod małym namiocikiem, a to parka, która przyjeżdża późnym wieczorem , zdąży dowiązać część namiotu do drzewa bez topiku i wypić połowę butelki wina, która rano stoi obok ich butów. Jest rodzina z Niemiec podróżująca jakąś starą Westfalią z dwójką małych dzieci. Większość rejestracji pochodzi jednak z Francji.  W tym roku ta nacja jest w przewadze w miejscach, które odwiedzają turyści. Nie ma ich jedynie w "villages" , gdzie leży się plackiem nad morzem. Cisza, spokój. słowem - jesteśmy kempingiem zachwyceni.  Dzieciom najbardziej podoba się karmienie bezpańskich kotów, które od czasu do czasu podchodzą do nas. Wieczorem wyciągam śpiwory, gdyż pomimo że jesteśmy w sierpniu na południu - tutaj na wzgórzu robi się chłodnawo. W czasie naszych wyjazdów do Włoch mamy zresztą trzy rodzaje nocnych pokryć: na Jesolo gdzie jest zazwyczaj parno, gorąco - spanie pod prześcieradłami, w miejscach "neutralnych" (np. Rzym w kierunku morza) - kocyki, na wzgórzach Toskanii itp. - niezbędne są śpiwory. 

Rano po śniadaniu ruszamy do trulli, pani z recepcji wręcza nam darmową mapę i wizytówkę z telefonem do pana, który za jedyne 1 euro od dorosłego, dzieci gratis dowiezie nas do trulli i potem jeszcze za tą stawkę odwiezie na kemping. My jednak chcemy dotrzeć pieszo i jak się okazało słusznie, gdyż z kempingu do trulli jest niedaleko, jakieś 10 min. spacerkiem. Po wyjściu z kempingu kierujemy się na jednym ze skrzyżowań już nie pamiętam w którą stronę, ale idziemy wśród gajów oliwnych otoczonych kamiennymi murkami, obserwujemy ich systemy nawadniania, oglądamy, jak dwaj mężczyźni wznoszą taki murek. Podziwiamy okolicę, która jest naprawdę śliczna, spacer nam się podoba, idziemy korzystając z cienia wzdłuż jednej krawędzi drogi, nie ma jeszcze wielkiego upału, pogoda przypomina raczej polskie umiarkowane lato z temp poniżej 30 stopni. Mijamy jakąś wieżę z antenami (może dzięki niej jest wi - fi na kempingu ?). Idziemy przedmieściami, gdzie nie ma już zabudowań, ale znajdujemy znak informacyjny z napisami w języku włoskim, gdzie jednym z członów było "trulli" czy jakoś tak. Kierujemy się w stronę tego znaku i dochodzimy do restauracji, do której prowadził znak (restauracja miała trulli w nazwie), a uprzejma Włoszka wytłumaczyła nam w języku włoskim, iż musimy wracać do miasta. Wracamy więc pod kemping i już właściwą drogą idziemy do trulli. Do trulli z kempingu dostać się, jak się później okazało, dość łatwo. Schodzimy w dół, przechodzimy przez jakiś rodzaj obwodnicy z rondem, idziemy wzdłuż parku i dochodzimy do pierwszej atrakcji - kościoła w kształcie trulli, pod wezwaniem św. Antoniego. Kościół nam się podoba wewnątrz jak i na zewnątrz. Rozpoczyna on pierwszą strefą trulli. Z mapki wynika, iż domki te położone są w dwóch strefach, rozdzielonych "główną ulicą", przy której są kawiarnie, bary itd. Pierwsza strefa, od strony kempingu, rozpoczyna się właśnie kościołem, dalej idzie się uliczką pomiędzy domkami, mijamy miejsca trulli z pnączami i znakami na dachu, których zdjęcia są często prezentowane w relacjach, wchodzimy na pierwszy punkt widokowy z "panoramic view" (na tarasie nad jakimś sklepem), wstęp darmowy, spacerujemy, wszystko jest dobrze oznakowane, są znaki prowadzące do charakterystycznych trulli. chodzimy uliczkami w bok. Następnie przekraczamy "główną ulicę", idziemy do drugiej strefy trulli, odnajdujemy drugie miejsce z "panoramic view" (przed restauracją bodajże "Belvedere") wstęp wolny. Z tych dwóch miejsc pochodzą chyba wszystkie zdjęcia panoramiczne Alborebello. Druga strefa trulli jest mniej nastawiona na turystów, nie ma sklepów z pamiątkami, parkują samochody z włoskimi restauracjami, trulli są zamieszkałe. Wchodzimy do jednego trulli, na którym wisi tabliczka o możliwości zwiedzenia. W środku staruszka w języku włoskim opowiada o trulli, staramy się coś domyśleć, jesteśmy pod wrażeniem otwartości i entuzjazmu z jakim kobieta wypowiada swoje kwestie. Oglądamy trulli od środka, pomieszczenie dzienne z sypialnią, kuchnią i łazienka. Podoba nam się, ale mieszkać to raczej nie chcielibyśmy. Po wyjściu odnajdujemy trulli z wisząca tabliczką pediatry (było chyba zamknięte, pewnie doktor był na urlopie). Staram się odnaleźć podwójne trulli, jednak znaki doprowadzają mnie do trulli z dwoma kondygnacjami. Robi się gorąco, kończę poszukiwania, obejrzę sobie w internecie. Samo zwiedzanie miasteczka jest możliwe dla wózków. Jedynie na części uliczki od kościoła jest kamienisty bruk, poza tym raczej gładki asfalt, teren lekko pagórkowaty. Robimy zakupy w markecie, wzywamy taryfiarza z wizytówki bo trochę dzisiaj już przeszliśmy, przyjeżdża busem chłopak i jedziemy na kemping. Na kempingu płacimy 5 euro (cena inna niż zapewniała pani z recepcji, ale dość uczciwa, tak więc nie protestujemy). Resztę dnia spędzamy na kempingu odpoczywając, czytając książki, karmiąc koty itp.  Miasteczko jest warte odwiedzenia, chociaż przed wyjazdem naoglądałem się trulli w internecie, znacznie bardziej podobał mi się spacer wśród gajów oliwnych.  Rano opuszczamy kemping, za dwie noce płacimy 56 euro.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kierujemy się w stronę miejscowości Ostuni przez Locorotondo i Cisternino. Nawigacja prowadzi nas wąskimi dróżkami z murkami kamiennymi po obu stronach, wszędzie gaje oliwne, niekiedy widoczne trulli. Na szczęście mały ruch drogowy, który zwiększa się dopiero tuż przed Ostuni. Ostuni bardzo spodobało mi się w czyjejś relacji, takie białe średniowieczne miasteczko na wzgórzu. Zatrzymujemy się na stacji paliw, żeby spokojnie obejrzeć i sfotografować Ostuni, później wąskimi uliczkami docieramy na parking. Na parkingu jakieś kampery, samochody osobowe i dwa autokary, co sugeruje, że miasteczko jest ciekawe. Na parkingu pytam jednak współpasażerów, czy chcemy je zwiedzić, okazuje się, że nie chcemy, wolimy nad morze. Za około pół godziny parkujemy kilkadziesiąt metrów od Adriatyku, na parkingu prywatnym za cenę 1,5 euro, wśród innych amatorów plażowania. Pieszo mijamy jakieś domy (mi przypominają filmowe meksykańskie hacjendy) docieramy nad bezpłatną piaszczystą plażę.  Morze - kolor lazurowy, plaża czysta, piaszczysta, w oddali niewielkie klify, Włosi się kąpią. Bliżej wody czar pryska, w wodzie są jakieś ciemnozielone wodorosty, smród niemiłosierny. Przez te wodorosty trzeba przejść, żeby dostać się do morza z czystym piaszczystym dnem, wrażenie obrzydliwe. Próbujemy się kąpać, ale wszechobecny smród wykurza na z tej plaży bardzo szybko, wracamy do samochodu. Kierujemy się na płw. salentyński nad zatokę tarencką. Nawigacja kieruje nas przez obrzeża jakiegoś większego miasta (miasteczka ?) - na poboczach leżą stosy worków ze śmieciami, mi w oczy rzuca się muszla klozetowa. Później jedziemy terenami rolniczymi. Od czasu do czasu jakieś zabudowania, wiele z nich pustych, porzuconych, porzucone i zapuszczone plantacje winogron. Jest płasko, pusto i gorąco. Mijamy jakieś linie energetyczne,  całej hektary poustawianych paneli słonecznych. Jedziemy jakimiś podrzędnymi drogami, gdy przez pół godziny nie mijamy żadnego samochodu - nachodzą mnie wątpliwości. Nawigacja próbuje skierować mnie na drogę gruntową, ja się buntuję, nie zjeżdżam z asfaltu, okazuje się że chciała ściąć zakręt (mam nastawioną opcję droga najszybsza, a nie najkrótsza). W końcu wjeżdżamy na drogę gdzie zaczynają pojawiać się samochody osobowe, jakaś ciężarówka. Brak jednak kampera, czy przyczepy kempingowej. Dojeżdżamy do  miasteczka, powinno tu być morze, ale z drogi nie widać.  Wjeżdżamy do  tego miasteczka, widzę dwa kampery, od razu nastrój się poprawia. Nawigacja doprowadza mnie do kempingu, stają przed szlabanem, podchodzi chłopak, pytam o plażę. Tak mają dostęp, trzeba tylko 200 - 300 metrów przejść pieszo. Nie wjeżdżamy, nie tego oczekiwaliśmy. Wyłączam nawigację, jedziemy dalej. Po kilku minutach zatrzymujemy się przed napisem Torre Castiglione Camping. W ten sposób trafiliśmy na kemping, do którego od początku miała nas doprowadzić nawigacja i nie wiem do jakiego kempingu nas wcześniej doprowadziła. 

W Torre Castiglione na recepcji w j. angielskim porozumiewa się jeden chłopak, od razu został wypchnięty przez współpracowników do rozmowy ze mną. Mają komplet, ale nie dadzą nam odjechać. Pytam o plażę, ma być w odległości kilkudziesięciu metrów. Robimy objazd melexem. Najpierw pokazuje mi plażę, od razu łykam haczyk: plaża jest bardzo fajna, wcale nie kilkadziesiąt metrów za kempingiem, wychodzi się z kempingu prosto na plaże, piaszczysta zatoczka, błękitna woda, wydaje się czysto, oczywiście nic nie śmierdzi, po bokach zatoczki niewielkie klify. Później jedziemy i oglądamy kemping: człowiek na człowieku, kampery, namioty, przyczepki, wszystko gęsto. Samochody stoją na parkingu za żywopłotem. Chłopak pokazują nam dwa miejsca, wzdłuż kempingu jest ogrodzenie z wysokim żywopłotem i zaparkowanymi w rzędzie kamperami, pomiędzy którymi są dwie luki. Miejsce  się podoba, gdyż kampery stoją w cieniu żywopłotu (a jest około 16), z kolei od parkingu oddziela je rząd krzewów i niewysokich drzew. Chłopak rozmawia z Włochami z kamperów, siedzącymi przy zsuniętych stołach. Z kontekstu wychwytuję - informuje że ma tutaj stanąć rodzina z Polski,  Włosi wyrażają zgodę! Po odczekaniu kilku minut do końca siesty i załatwieniu formalności na recepcji  przerzucam wraz z chłopakiem z obsługi kabel przez ogrodzenie, chłopak podpina mnie do skrzynki elektrycznej na kempingu. Rozbijamy nasze obozowisko, idziemy coś zjeśc i na obchód kempingu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Torre Castiglione jest kempingiem typu village, ale bez domków do wynajęcia. Kilka długich alei z parcelami w liczbie może około 300, może trochę więcej albo mniej. Bardzo dużo namiotów i namiocików, mieszczą się na małych parcelach. Ma jakieś boisko, market, restaurację (bar), łazienki z prysznicami, na zewnątrz zlewy, prysznice z zimną woda, umywalki. 

Rzuca mi się od razu w oczy brak rejestracji innych niż włoska. Tak więc jesteśmy rozpoznawalni od razu: w markecie pani pyta skąd przyjechaliśmy, po usłyszeniu odpowiedzi od razu wspomina "bianco furgone".

Na kempingu trwają "włoskie wakacje" z tymi ich domowymi obozowiskami; wieczorem na jednej alei wesoło świecą kolorowe bożonarodzeniowe bałwanki. 

Słyszy się często pogląd, iż południe Włoch jest jest znacznie tańsze. Torre Castiglione nie potwierdza takiego twierdzenia. Jest kempingiem czterogwiazdkowym, za jedną dobę płaciliśmy 76 euro. W barze np. pizza wydaje się być lekko droższa niż na płn. (o 1 - 2 euro). Przed wszystkim różnica standardu tego kempingu, a kempingów czterogwiazdkowych na płn. Włoch jest dla nas szokująca. Część łazienek i toalet to blaszane obskurne prowizoryczne budy (było w nich jednak czysto). Brak w toaletach papieru toaletowego, w zlewach brak ciepłej wody. Toalety to małe wąskie boksy. Ciepłe prysznice są na żetony, kupuje się je na recepcji, koszt 0,5 euro za 4 minuty kąpieli. Nie chcesz płacić: kąp się na zewnątrz w zimnej wodzie. Na drzwiach każdego pomieszczenia z prysznicem wisi skrzynka do której należy wrzucić żeton. Ponad drzwiami jest światełko, w chwili gdy jest tam żeton czerwone światełko gaśnie, pojawia się zielone, otwierają się drzwi, a z prysznica zaczyna lecieć woda. Należy szybko wskoczyć pod prysznic, żeby wykorzystać te 4 minuty, kończy się czas - kończy woda, a w pomieszczeniu nie ma innej dyszy. Uwaga: mi dwa żetony wcięło. Widząc takie prysznice od razu lecę na recepcję po klucze dla łazienki dla niepełnosprawnych. Włosi lubią chyba biurokrację, takie sprawy załatwia się tam więc w innym miejscy - dyrekcji. Tam po obejrzeniu karty z każdej strony (wiadomo, tracą 0,5 euro za każdą kąpiel) wydano mi klucz, który oddałem dopiero przy wyjeździe, odtąd moje panie kapały się bez limitów żetonowych.  Ja potraktowałem takie doświadczenie w kategoriach poznawczych. W barze na stołach brudny obrus, gdy siada klient przykrywają czystą ceratką.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio czytałem w internecie artykuł, iż rodzaj jedzenia świadczy o spożywającym je, np. osoby które delektują się owocami morza cechują się wysoką inteligencją i ciekawością poznawczą. No to mamy problem. Jeszcze na autostradzie w Autogrill - u kierując się tylko nie budzącym zastrzeżeń wyglądem, zamówiłem  spaghetti. Okazało się, że w daniu były kawałki ośmiornicy. Historia o tym jak tata niespodziewanie odnalazł ośmiornicę w spaghetti i nie chał tego jeść przez długi czas śmieszyła moje dzieci. 

Po ogarnięciu się na kempingu ruszamy do marketu, a później obok do baru, wszystko na kempingu. W barze dzieci mają ochotę na spaghetti, żona - pamiętając moją przygodę - podkreśla, iż chcemy "classical spaghetti", pan zbierający zamówienie przytakuje, będzie klasyczne spaghetti. Dzieci otrzymują dania z małżami.  Danie pozostają nietknięte.  Na drugi dzień nasza znajoma pani z kasy w markecie gdy robimy zakupy dopytuje się i martwi, czemu nie zjedliśmy, czy nam nie smakowało. Zaskoczeni i trochę zażenowani tłumaczymy, że dopiero poznajemy "frutti di mare".  

Tutaj na południu mają jednak inne zwyczaje żywieniowe.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na drugi dzień wstajemy niespiesznie, jemy śniadanie, przygotowujemy się nad morze. Samochód nie ma jeszcze cienia, chowamy się pod drzewo z naprzeciwka. Na samym końcu rzędu kamperów Włosi leżakują pośród kilku drzew, jest tam najprzyjemniej bo najchłodniej. Z tamtego kampera podchodzi do nas para Włochów, za nimi wlecze się ze spuszczoną głową ich wysokie bambino w wieku na oko ponad 30 lat. Włoch proponuje, żebyśmy się przenieśli z leżakami na ich miejsce, do drzew. Grzecznie dziękujemy, tłumaczymy, ze my zaraz nad morze, a jutro wyjeżdżamy, ja zmieniam temat, mówię jakie mamy plany, Włoch odpowiada "bella". Idziemy nad morze. Tutaj spędzamy praktycznie cały dzień z małą przerwą obiadową przy samochodzie. Podoba nam się ta zatoka, bujanie na falach fajnie wyrzucających na brzeg. Dzieci szaleją. Biorę udział w konkursie przeciągania liny, niestety barwy polskie reprezentuję bez sukcesów. 

Rano zbieramy się, płacimy za kemping i w drogę. Nawigacja kieruje nas obok miasta Tarent, tutaj tankuję. Z tankowaniem we Włoszech to jest bardzo różnie. Na autostradach są stacje paliwowe z dwiema różnymi cenami takiego samego paliwa: jedna dla samoobsługi, druga z servitzio, jak w ubiegłym  roku porównywałem różnice dochodzą do 0,2 euro na litrze. W servitzio pan przychodzi i obsługuje dystrybutor, dziwi mnie zawsze, że widać tutaj włoskie rejestracje.  Na samoobsłudze samemu trzeba sobie nalać paliwo, na każdej stacji można spotkać przy tym różne rozwiązania: a to najpierw wybrać przycisk z liczbą litrów, czasami włożyć też z góry banknot, a czasami po prostu się nalewa i tyle. Ja jestem zawsze ciekawy, jakie rozwiązanie jest na stacji na którą wjeżdżam; przyjąłem założenie, żeby podjeżdżać gdzie najtaniej, niczym się nie przejmować. I tak Włoch z obsługi patrzy na ręce, w razie czego pomoże, taką ma pracę.  Na końcu płacę przy dystrybutorze kartą. Poza autostradami są normalne stacje, a do stacji samoobsługowych poza autostradami nie podjeżdżam. Ponadto na autostradach często jest strzałka "diesel" kierująca do dystrybutorów oddalonych od pozostałej części stacji, obowiązująca również dla kamperów. Jak zauważyłem wszyscy, a w szczególności włoskie kampery to olewają, może za daleka droga do kasy. Przy takich dystrybutorach trzeba najpierw pofatygować się do pana za kasą, żeby wyzerował i odblokował dystrybutor. 

W Tarencie widzimy z samochodu wielki port morski, kierujemy się na płn. do Matery. W Materze wspinamy się w kierunku dzielnicy Sassi, nawigacja kieruje nas na parking leżący, najbliżej, jak wskazuje, 800 m od tej dzielnicy. Do parkingu dojeżdżamy bez problemu, położony jest pod jakimś zamkiem, wzdłuż ulicy. Na parkingu kilka kamperów, samochody, jest dość ciasno. Staję pod jakąś szkołą na miejscu dla niepełnosprawnych. Obok szkoły w ogródku pracuje jakiś Włoch i pokazuje ulicę niżej, gdzie parkowanie jest free i są wolne miejsca. Nie chce mi się odjeżdżać, wylatuje pani ze szkoły i krzyczy no kamper. Pokazuję kartę dla niepełnosprawnych, pani uspokaja się i mówi ok. Nie kupuję żadnych biletów tak więc nie wiem, czy parking jest płatny. My spokojnie ruszamy do Sassi. Na skrzyżowaniu zaczepia mnie jakiś żulik i po włosku wskazuje bramę, coś chyba oferuje. Gdy orientuje się, że "no italiano" wskazuje w przeciwną stronę i mówi "Sassi". Jak będziemy wracać, spotykam pana w tym samym miejscu. My tymczasem idziemy w kierunku Sassi. Krótki spacer wąskimi chodniczkami nowego miasta, może z dziesięć minut, po czym skręcamy w dół i jesteśmy na starówce na placu obok "Banco di Neapoli" czy jakoś tak.  Prawdę mówić trochę obawiałem się zwiedzania Sassi z wózkiem. Okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. Prosto z placu na którym stoi "Banco di Neapoli" idziemy w kierunku katedry, niewielkie podejście, bruk jest dość płaski, bez wyżłobień, jest tu ruch samochodowy. Po lewej stronie pomiędzy domami panorama na całe "Sassi" z jego jaskiniami, domami przypominającymi ponoć starożytną Jerozolimę. Taka sama panorama jest spod katedry, którą zresztą zwiedzamy, nie dostrzegamy w niej (katedrze) niczego szczególnego. Panorama Sassi jak i uliczki którymi idziemy bardzo nam się podoba. Na tym kończymy zwiedzanie Sassi. Nie idziemy w dół, skąd od czasu do czasu nadchodzą zziajani turyści, z wózkiem to niemożliwe, strome schody. Wracamy tą samą droga, w pobliżu nowego miasta wstępujemy do namierzonego wcześniej baru, wejście wygląda niepozornie. W środku sami Włosi, trochę przypomina nasz bar mleczny, ale ma toaletę z przewijakiem dla niemowlaków. Jedzenie dobre i nie tak drogie. Wracamy do samochodu. Kierujemy się na autostradę, która przecina płw. apeniński i jest bezpłatna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsze odcinki płatnej autostrady pojawiają się przy zatoce neapolitańskiej. Płacimy dwukrotnie na bramkach jakieś grosze, chyba po 1,2 euro. Obserwujemy zmiany w przyrodzie. Dotychczas mijane góry były spalone słońcem, jakby z łysymi szarymi grzbietami, tutaj - wzgórza są pokryte żywą zieloną roślinnością. Unikatową (przynajmniej dla nas) przyrodę obserwujemy również następnego dnia. Takiej przyrody nie ma ani w Apulii ani w okolicach Matery, położonych przecież dalej na płd. , Wezuwisz zrobił jednak swoje. Obserwujemy w dole lazurową zatokę neapolitańską, port jachtowy, domki na wzgórzach. Kiedyś przeczytałem określenie, że jest tu bajkowo, coś w tym jest. 

Docieramy do kempingu Zeus, który jest chyba jedynym słusznym wyborem do zwiedzenia Pompei. Na recepcji dowiaduję się od wyluzowanego pana, który swobodnie prowadzi równocześnie rozmowę ze mną i załatwia jeszcze coś przez telefon, iż nie ma problemu z noclegiem, cena za noc jak dla nas wynosi 36 euro, a kemping musimy opuścić przed godziną 14:00. Znajdujemy parcelę, nie potrafię podać numeru, pan informuje, iż nie praktykują numerowania parcel. Chwila walki z opuszczanym szlabanem, z biletem pomaga nam jakiś nastolatek i jesteśmy na miejscu. Kemping jest z kategorii "podróżniczy" i znany na forum. Ma wszelkie udogodnienia charakterystyczne dla tego rodzaju kempingów - prysznice z ciepłą wodą w cenie, umywalki, zlewy z zimną wodą, możliwość dokupienia wi - fi na godzinę i więcej (z której korzystamy, ale połączenia nie udaje nam się uzyskać), oczywiście serwis dla kamperów. Wyposażenie i wygląd łazienek nie jest łagodnie ujmując najnowsze. Przy kempingu jest duży parking dla osób spoza kempingu. Na kempingu międzynarodowe towarzystwo, widzimy kampera z Polski. Podziwiamy bujną roślinność na kempingu, jakieś cytrusy, palmy, kwiaty. Tuż koło kempingu jest stacja kolejowa i jedno z wejść do ruin.

Około godz. 10.00 dnia następnego zjawiamy się przy wejściu, kupujemy bilety i wchodzimy do ruin. Zwiedzanie Pompei z wózkiem to jednak wyczyn ekstremalny porównywalny jedynie do zwiedzania Wenecji z wózkiem.  Już pierwsze podejście za bramą jest ciężkie: ostro w górę, kamienisty wyżłobiony bruk (wiadomo starożytny),  wyślizgane kamienie. Pokonujemy pierwszą przeszkodę i znajdujemy się na placu, który nie wiem jak się nazywa, bo nie mamy mapy. Stoją tu i leżą różne rzeźby, głowa kogoś tam (epoka starożytna w szkole nie była moją specjalnością), wszystko jest widowiskowe, podoba się nam, w oddali widoczny sprawca, jak inni namiętnie fotografujemy . Później wchodzimy do jakiejś świątyni po prawej, dalej idziemy wzdłuż głównej drogi. O ile wzdłuż głównej drogi pobocza są wybetonowane (zapewne współcześnie), to problemy zaczynają się po odbiciu w uliczki boczne. Bez przerwy trzeba wózek podnosić, szukać płaskich nielicznych odcinków . Przechodzenie przez uliczki po tych starożytnych przejściach jest niebezpieczne ze względu na wyślizgane kamienie.  Grupowi turyści chyba z większym zainteresowaniem obserwują moje zmagania z materią, niż słuchają swoich przewodników. Na dodatek robi się gorąco, światło intensywnie odbija się od jasnego podłoża, staramy się iść ocieniona stroną i regularnie pić wodę. Mimo tych przeciwności nie ulega wątpliwości, że podoba nam się, nie tylko dorosłym ale i dzieciom. Podoba nam się wielki teatr na którego widownię wchodzimy, zachowane siedziby z poszczególnymi pomieszczeniami (tutaj podsłuchujemy przewodników grup wycieczkowych), dzieci śmieszą publiczne toalety rzymskie. Szukamy amfiteatru, co jest trudne, gdyż nie mamy żadnej mapy, ale ktoś z obsługi w końcu nam wytłumaczył. Droga okazuje się banalna: prosto wzdłuż "naszej" głównej drogi, a potem w prawo. Na końcu drogi spotykamy rodzinę z Francji z niepełnosprawną dziewczyną na wózku inwalidzkim, pomagam ojcu przenieść wózek przez uliczkę, jest wdzięczny - ten to miał ciężko, dziewczyna na oko waży z 60 kg. Dalej po prawej są podjazdy dla wózków i tą drogą docieramy pod amfiteatr. Tutaj podobają się nam piękne wysokie sosny piniowe, plantacja winogron uprawiana wg. starożytnych metod (którą podglądamy przez zamkniętą furtkę, w oddali ponownie widoczny sprawca) oraz z zewnątrz sam amfiteatr. Po wejściu do środka amfiteatru ja osobiście czułem się jednak lekko rozczarowany. Później wchodzimy do dziwnego budynku z jakąś wystawy związaną ze starożytnym Egiptem, której nie rozumiemy ani związku z tym miejscem. Następnie wracamy do "naszej" bramy, po godzinie 12:00 zwiedzanie Pompei uznajemy za zakończone. Wracamy na kemping, po drodze w przydrożnych budach kupujemy siatę pomarańczy (rzeczywiście pysznych przynajmniej dla nas dorosłych, dzieci nie chciały docenić) i po uiszczeniu opłaty za kemping ruszamy w drogę. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z ruszeniem w drogę jest jednak problem, gdyż nie możemy wjechać na autostradę, gdzieś tam  wybraliśmy zły pas, robimy koło i wracamy do bud przed kempingiem Zeus. Druga próba jest skuteczna. Jedziemy sobie spokojnie autostradą, oglądamy krajobrazy, roztrząsamy że jak Wezuwiusz w końcu wybuchnie to miejsce to będzie pułapką dla tysięcy ludzi - kręta i wijąca się wśród wzgórz autostrada momentalnie ulegnie zakorkowaniu. Później mijamy w oddali chyba klasztor Monte Cassino, jednak nie tym razem. I tak zbliżamy się do kempingu Seven Hills, od razu rzuca się w oczy mijany Instytut Polski. Sam kemping został dobrze ukryty przed potencjalnymi gośćmi, trochę krążymy i w końcu jesteśmy przy wjeździe przed recepcją. Wszystko zamknięte, jest około 16:00. Cierpliwie czekamy, już się nauczyliśmy co to znaczy siesta. Dopiero pan z busa przewożącego gości  wskazuje, iż recepcja jest dalej, nie przy wjeździe, tylko w dole kempingu. Rzeczywiście jest, dziwne rozwiązanie. Załatwiamy formalności w recepcji, pani coś mówi o promocji dla rodzin, świetnie, jak dla nas za noc koszt 22 euro. 

Kemping jest dobrze znany na forum, polecany do zwiedzania Rzymu.

Ja wybrałem ten kemping ze względu na fajne baseny o których gdzieś przeczytałem w czyjejś wypowiedzi (a może zdawało mi się że przeczytałem). W planach jest jeden pełny dzień pobytu, wypada akurat w niedziele, do miasta się nie wybieramy. Kemping jednak nie ma fajnych basenów. Jest jakiś basen, dodatkowo płatny i to dość sporo jak dla naszej rodziny, oglądamy go przez ogrodzenie. Nikt się w nim nie pluska, wszyscy leżakują, nie widzę dzieci. Pytam nastoletnią obsługę w barze, która obsługuje również basen, o jego głębokość, nie potrafią mi odpowiedzieć. Chyba jest dość głęboki, nie dla moich dzieci. Basen odpuszczamy. Resztę dnia spędzamy na podziwianiu naprawdę wypielęgnowanej roślinności i oczekiwaniu na otwarcie pizzerii, jest spokojnie, miło, relaksujemy się. Skracamy nasz pobyt i rano po opłaceniu kempingu ruszamy w drogę. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Wciągnęło mnie twoje opowiadanie. My też kiedyś podróżowaliśmy z dwójką dzieci, dosyć intensywnie. Teraz dorosły i pokazują świat swoim dzieciom. Więc chyba było warto.

A te rzeźby w Pompejach są całkiem współczesne. Ich twórcą jest polski rzeźbiarz Igor Mitoraj. :)

Edytowane przez nomadka (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
  • Witamy

    Witamy na największym polskim forum karawaningowym. Zaloguj się by wziąć udział w dyskusji.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.