Skocz do zawartości

Na północ od Alice Springs.


TikTak

Rekomendowane odpowiedzi

Dzień 1

 

Jeżeli przypatrzeć się załączonej wcześniej mapce, widać, że plany były ambitne.

Po odebraniu auta z wypożyczalni mieliśmy przejechać blisko 450km - 200km po Stuart Hwy,

potem skręcić w Lasseter Hwy i tam jeszcze jakieś 250km do miejscowości Yulara.

 

Yulara liczy mniej więcej 900 dusz.

Miasteczko powstało wyłącznie w związku z obsługą ruchu turystycznego.

Duży, czerwony monolit z piaskowca: Uluru, ikona Australii jest właśnie tutaj.

Dlatego wybudowano lotnisko, posterunek policji i sklep.

 

Innych miejscowości w drodze, po opuszczeniu Alice Springs nie ma.

Punkty i nazwy na mapie oznaczają w rzeczywistości dwa dystrybutory paliwa, stojący obok

barak z blachy lub desek i kiepsko zaopatrzony sklepik.

Ale na tym cały koloryt tej wycieczki polega.

 

W Alice Springs zakupów spożywczych nie zrobiliśmy - od kilku minut debiutowałem za kierownicą

w ruchu lewostronnym, właśnie odkryłem, że zamiast kierunkowskazów włączam wycieraczki,

więc skomplikowany wjazd na parking pod sklepem trochę straszył.

Zdecydowaliśmy sprawy zaopatrzenia odłożyć.

Przecież na pewno dalej jakiś sklep się trafi.

 

Pierwsze oznaki cywilizacji były po 100km i składały się właśnie z takiego baraczku

i dość wyeksploatowanych dystrybutorów.

Był też bar.

Na pytanie o sklep spożywczy stojąca za ladą sympatyczna dziewczyna stwierdziła, że

najbliżej nam będzie do Alice Springs.

Cóż było robić, zamówiliśmy hamburgery.

Były dobre a kosztowały jak kolacja w Hiltonie.

 

DSC03083_zpsqdpa3hjx.jpg

 

DSC03089_zpsbzxpsfsb.jpg

 

Z planów nic nie wyszło.

Ostatnim miejscem, gdzie mogliśmy się zatrzymać, nie narażając się na jazdę po zmroku,

była Erldunda, miejsce w którym należało skręcić w Lasseter Hwy.

Zatem zamiast 450km tylko 200.

 

Tutaj też przyszło nam uczyć się reguł rządzących australijskimi kempingami.

Później, w innych miejscach, z niewielkimi modyfikacjami - funkcjonowały podobne prawa.

Wygląda to tak:

Płaci się za osobę, mniej więcej 10aud, czyli 30pln.

Cena obejmuje dostęp do wszystkich instalacji kempingowych - kuchni, zmywalni, pryszniców, bbq.

Żadnych dodatkowych kosztów, typu ciepła woda pod prysznicem - nie ma.

 

Kempingi są pełne po brzegi.

 

Podróż z własną przyczepą jest na dobrą sprawę jedynym sposobem na zwiedzanie Terytorium Północnego.

A że Terytorium Północne jest fajne, to chętnych nie brakuje.

Z tego też powodu, bez wcześniejszej rezerwacji (jak ją zrobić?!) nie mamy raczej szans

na "powered site" i jesteśmy skazani na "unpowered".

Różnicy dużej nie ma: "powered site" posiada przyłącze elektryczne i czasem resztki rachitycznej

trawy.

"Unpowered sites" to z reguły czerwone, pozbawione jakiejkolwiek roślinności klepisko, gdzie

każdy stawia auto, kamper, przyczepę - jak chce.

 

DSC03120_zpsjtnhy2x0.jpg

 

DSC03117_zpsuchychfp.jpg

 

Prąd jest jednak bardzo przydatny.

Choć jesteśmy na zwrotniku, temperatura w nocy może spadać nawet poniżej zera.

Nieoceniona wówczas staje się farelka z opisanego wcześniej "bundle".

Jeżeli dobrze się zakrzątnąć, szansa, że jakieś miejsce w okolicy gniazdek z prądem się znajdzie

- istnieje.

W sumie to w końcu tylko sprawa długości przedłużacza.

 

Kiedy w końcu zaparkowałem, zajrzałem do sąsiada, żeby zapytać, czy

nie za blisko i czy nie będziemy przeszkadzali.

Jeff roześmiał się, stwierdził, że to raczej oni będą uciążliwi dla nas, bo podróżują

w cztery zaprzyjaźnione rodziny, które lubią sobie pogadać do późna.

Potem zaprosił na jednego.

 

DSC03119_zps4d85ocpz.jpg

 

Pierwszy wieczór na kempingu był zatem bardzo przyjemny, choć później, w nocy - zmarzliśmy

okropnie nie zapewniwszy sobie źródła energii dla naszej farelki.

 

Ciekawy był też poranek.

W Australii, chyba ze względu na rozległy horyzont, wschód i zachód słońca to cały spektakl.

Do jego podziwiania kemping Erldunda przygotował nawet specjalną platformę.

 

DSC03122_zps2p4ioft2.jpg

 

 

No i rzeczywiście było na co popatrzeć.

 

DSC03123_zpsaop7v3fi.jpg

Edytowane przez TikTak (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 44
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowane grafiki

Muszę jeszcze w ten weekend trochę dopisać, żeby termin świąteczny nie był zagrożony.

 

Dzień 2

 

Dzień zapowiadał się fantastycznie!

Nie dość, że był ładny wschód słońca, że ze sto metrów od auta kicał kangur,

to właściciel sklepiku przy kempingu zdjął zasuwę z drzwi i postanowił ruszyć z handlem.

 

Zatem - koniec z głodem!

 

Hmm ...

 

Jakie to różne wyobrażenia można mieć na temat tego, co ludziom na kempingu

albo w podróży może się przydać...

 

Sklepik był wyśmienicie wyposażony w kolekcję breloczków do kluczy.

Były przepiękne.

Z misiami koala, z kangurkami, w kształcie opery w Sydney albo krokodyla...

 

Nie brakowało kolorowych digideros made in Indonesia.

 

A gdy już nabyliśmy wybraną przez siebie trąbę - na sąsiedniej półce bez trudu

mogliśmy odnaleźć pasujący kolorystycznie bumerang.

Mało! Co do rozmiaru bumerangu też można było sobie pogrymasić!

 

Jedzenie chyba się skończyło.

 

Na szczęście nie definitywnie.

Udało się nam znaleźć worek makaronu i płatki śniadaniowe.

A obok papierowych reprodukcji rysunków aborygenów były puszki z tuńczykiem.

 

Napis na jednej głosił, że tuńczyk, który jest w środku pochodzi z mórz południowych.

Dziwne.

Na drugiej puszce nie było nic na temat rodzinnych stron tuńczyka.

Zamiast tej przydatnej informacji producent napisał: "chili".

 

Ponieważ mleka nie było, płatki zjedliśmy z rybą, tą z mórz południowych i czym prędzej

zabraliśmy się za nadrabianie kilometrowych zaległości.

Lasseter Hwy bardzo od Stuart Hwy się nie różniła.

No, może była ciut węższa a asfalt na brzegach troszkę częściej nadgryziony.

Za to widoki - ładniejsze.

Od czasu do czasu pojawiały się zatoczki a tablice przy drodze pouczały:

"odpocznij sobie to dalej zajedziesz" albo "co to za przyjemność jechać bez odpoczynku?".

 

DSC03305_zps9mrwysuz.jpg

 

DSC03303_zpsyocoiwvi.jpg

 

Zatoczka z punktem widokowym na Mt. Connor, ta duża, zielona beka - to zbiornik na wodę.

 

Niestety.

Ładna pogoda gwałtownie się skończyła.

Poczuliśmy się oszukani, przecież na pustyni deszcz nie powinien padać!

Gdy koło południa wjeżdżaliśmy na kemping w Yularze świat wyglądał smętnie a "unpowered sites"

jeszcze gorzej.

 

DSC02291_zps2rjsltk0.jpg

 

Ceny za miejsce były niższe niż w Erldundzie.

Pewnie to efekt konkurencji - bardzo blisko, w Courtain Springs, jakieś 100km na wschód jest drugi kemping.

 

Nie było sensu tkwić bezczynnie w kałuży i ruszyliśmy w stronę wjazdu do Parku Narodowego Uluru.

Wstęp darmowy nie jest, trzeba zapłacić 25 aud za osobę.

Poniesiony wydatek uprawnia nas do wjazdu na teren parku przez trzy kolejne dni.

Czytałem, że duża część odwiedzających Uluru załatwia sprawę szybko, w jeden dzień, w związku

z tym, w Coutains Springs kwitnie pokątny handel "napoczętymi biletami".

Są "na okaziciela", więc się da.

 

Całkiem szczęście nas jednak nie opuściło.

Przestało padać, wyszło nawet trochę słońca, więc można było zacząć się cieszyć widokiem

po który się tu przyjeżdża.

 

DSC03149_zpsshdquetw.jpg

 

DSC03140_zpsd8fhbnc8.jpg

 

DSC03133_zpsdhktsjap.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:) Dobrze idzie, dobrze idzie, zaraz skończę drugi dzień. Kto tam mówi o Wielkanocy?!

 

Większość odwiedzających Uluru, to zdaje się - turyści wygodni.

Z myślą o nich wybudowano parking i podesty do oglądania zachodu słońca,

w innym zaś miejscu - do podziwiania wschodu.

Jest też Aborygeńskie Centrum Kultury, automatyczna rampa sprawdzająca bilety,

co kawałek - tablice informacyjne (Bardzo ciekawe i przydatne! Warto zatrzymać się

i poczytać)

Słowem - pełna cywilizacja.

 

Dla mniej wygodnych turystów, którzy, na oko od razu widać, są w zdecydowanej mniejszości-

zostały opracowane szlaki piesze.

 

DSC02317_zpsdngxdeu4.jpg

 

Wybraliśmy się na Base Walk.

Tablica zapowiadała, że nieco ponad 10km przejdziemy w czasie od trzech do pięciu godzin.

Szacunki zostały zrobione prawidłowo, tyle mniej więcej nam zeszło.

Droga wiedzie po płaskim terenie, jest łatwa do przejścia, obuwie turystyczne nie jest potrzebne.

Zresztą kawałkami zdecydowaliśmy się nawet iść boso:

Tu namacalnie mogliśmy zbadać skąd się biorą "floodings".

Wystarczyło tylko trochę rzadkiego deszczyku, który spłynął z nienasiąkliwej skały na otaczające

ją ścieżki.

A że jest idealnie płasko - te zamieniły się w jeziorka po kolana.

 

DSC02370_zpsdh5mebvg.jpg

 

W sumie była super zabawa z przeprawianiem się przez bajora.

Gdyby ktoś był pod Uluru i nie miał dość szczęścia i nie trafił ta takie fajne kałuże -

nie ma co rozpaczać.

W nagrodę będzie miał więcej czasu do sycenia oczu widokami ze ścieżki.

 

DSC02331_zpshmtryosk.jpg

 

DSC03163_zpsowilxitk.jpg

 

DSC03165_zpsyxsvphls.jpg

 

DSC03196_zpsqvvnxepa.jpg

 

Dla Aborygenów skała ma znaczenie religijne, w związku z tym w niektórych miejscach nie powinniśmy

jej fotografować.

Bo duchom przodków to nie spasuje, bo wyzwolimy złe moce i takie tam podobne problemy.

Gdzie nie wolno zwalniać migawki - informują tablice:

 

DSC02342_zpsdyk5dvvh.jpg

 

Trochę emocji wywołuje szlak wspinający się na skałę.

Widziałem z bliska jego początkowy fragment i słowo daję - jest niebezpieczny.

W czasie naszego pobytu był on wyłączony z użytku.

Czytałem, że gdy nie ma takich ograniczeń - aktywiści aborygeńscy proszą każdego z osobna,

kto się wybiera pod górę, żeby z wyprawy zrezygnował.

Słowem - są co najmniej dwa powody, żeby wyprawę wspinaczkową sobie odpuścić.

 

Gdy schodziliśmy ze szlaku robiła się już szarówka, niestety o 18 w porze suchej jest tu już

całkiem ciemno.

 

Przed powrotem na kemping udało się w końcu zrobić zakupy!

W Yularze jest duży, samoobsługowy sklep spożywczo-przemysłowy.

Niczego w nim nie brakuje, ceny są przyzwoite, nikt nie wykorzystuje faktu,

że najbliższy, podobny przybytek funkcjonuje dopiero 450km stąd.

Zaopatrzyliśmy się więc w jedzenie na kilka dni.

Niestety, nie kupiłem sobie steków z kangura. :(

Córka twierdziła, że jej tego kangura strasznie żal i przekonywała, że płatki kukurydziane

z tuńczykiem z mórz południowych na pewno w wyższym stopniu zadowolą moje podniebienie.

 

Trudno...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
  • Witamy

    Witamy na największym polskim forum karawaningowym. Zaloguj się by wziąć udział w dyskusji.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.